Ty wiesz, co to znaczy tańczyć w deszczu z zamkniętymi oczami. Wirować na wietrze. Igrać z życiem, stąpając po cienkiej linii rozwieszonej w powietrzu. Zawsze marzyłaś o roli wiecznego linoskoczka. Oderwanego od świata, zatapiającego się po cichu we własnym uniwersum. W końcu od najmłodszych lat pielęgnowano w tobie umiłowanie wolności. A czy stracenie kontaktu fizycznego z twardym podłożem, zawieszenie kilkadziesiąt metrów nad ziemią, gdzie nie ma miejsca na asekurację, nie stanowiło najbardziej namacalnego, widocznego gołym okiem dowodu na jej istnienie? Cygańskie tabory, wędrówka z miejsca na miejsce, wieczorne ogniska spędzane w towarzystwie wielkiej rodziny, przy akompaniamencie różnorodnych pieśni - to właśnie w podobnych warunkach od zawsze czułaś się najlepiej. Gdybyś tylko mogła spędzać w ten sposób każdą chwilę!
Snezhana zawsze powtarzała ci, że najważniejsze to pielęgnować i poszukiwać w sobie własnej wyjątkowości. Czymkolwiek by ona nie była. Ty odnajdowałaś siebie w tańcu, przy akompaniamencie cygańskich tamburyn, kolorowych szat wirujących w powietrzu, gdy w korowodzie kolejnych ruchów gubiła się twoja sylwetka. Opleciona cienkim materiałem jedwabiu, rozsiewając słodki zapach piżma, posyłałaś wokół błyski błękitnych tęczówek. Niekiedy przymykałaś oczy, zatapiałaś się w rytmie pieśni, czując jak życiowa siła rozlewa się po całym twoim ciele, niemal rozrywa wszystkie arterie. Byłaś sobą.
Zatapiałaś się więc. W poczuciu bezgranicznej wolności, pamiętając o słowach ojca, o dumie płynącej z przynależności do rodu Vasilchenko. Świat ujrzałaś jako ostatnia z trójki rodzeństwa, w zaledwie kilka minut po Milanie, ale to już na zawsze uczyniło cię Małą Veroshką, najdelikatniejszą latoroślą rodziny. Bliźniacza więź sprawiła, że czułaś każdą zachodzącą w nim zmianę nastroju, oplatające wnętrzności macki smutku lub złości, czy wręcz przeciwnie poczucie nagłego szczęścia rozsadzające go od środka. Ale i nierówny rytm bijącego serca, gdy podskórnie wyczuwałaś, że t o nadchodzi. Jednak nigdy nie byłaś, nigdy nie będziesz w stanie mu pomóc. Nic nie da wyciąganie w jego stronę w czułym geście ręki, oplatanie w troskliwym objęciu szczupłych ramion. Nic nie możesz zrobić. Tylko być. Zaraz obok. Zastanawiając się nad tym, co tak dokładnie czuje. Co widzi.
A potem nagle i w tobie zaszły nieprzewidziane zmiany. To był ten jedyny i ostatni raz, gdy straciłaś równowagę. Pielęgnowany od dawna refleks linoskoczka na moment zniknął, rozpłynął się w morzu niedowierzania i zaskoczenia. Stopa ześlizgnęła się, straciłaś grunt pod nogami i leciałaś w dół. Nie w szaleńczym tempie, całe życie nie przeleciało ci przed oczami. Nie. To było bardziej slow cinema. Dostrzegałaś najdrobniejsze szczegóły liści, ptasie gniazda skryte gdzieś w labiryntach gałęzi. Zatrzymałaś się nagle, bez ostrzeżenie, właśnie wtedy, gdy zawisłaś na jednej z nich. Czułaś, że zaszły w tobie jakieś nieprzewidziane zmiany. Błękit oczu nie współgrał już z ciemną karnacją, włosy nabrały blond odcienia, kształt nosa zmienił się diametralnie, a gdy przygryzałaś ze strachu wargę, czułaś, że i ona wygląda zupełnie inaczej niż dotychczas.
Tylko Milan i Lolo. Właśnie oni stali się powiernikami twojej największej tajemnicy. Wydawało ci się, że wraz z upływem czasu każde z was miało ich coraz więcej i więcej. Bo zatajanie prawdy wcale nie było takie łatwe. Wciąż nie przyznałaś się rodzicom. Pomimo ich miłości, bałaś się odrzucenia. Bycie cieniem to przecież wstyd. To coś zupełnie innego niż charakterystyczne dla członków twego rodu wizje. W ukryciu uczyłaś się kontrolować swój d a r. Uparcie poskramiałaś jego działanie, bo zrobiłabyś wszystko, byleby nie pozwolić na to, aby wykluczono cię z ukochanej części świata. Nigdy nie potrafiłabyś zaprzeczyć własnym korzeniom, udawać, że one wcale nie istnieją.
Starałaś się zapomnieć. Zamieść ten sekret pod dywan. Żyć jak dawniej. Normalnie. Bo bycie cieniem to dla ciebie najgorsze z możliwych przekleństw.
Uczyłaś się czytać przyszłość z gwiazd, bez mrugnięcia okiem rozpoznawać kolejne gwiazdozbiory, niekiedy znikając na parę dni, łącząc się z naturą i próbując nauczyć się od niej jak najwięcej. Nie znosiłaś tłumów. Wielkich miast, tętniących kosmopolitycznym życiem ulic Petersburga, corocznych Balów Zwycięstwa. Zwłaszcza na tych ostatnich stawałaś się marionetką w rękach narzuconych przez pochodzenie konwenansów. Mimo podskórnej niechęci doskonale odgrywałaś swoją rolę. Wszak nieobce ci były najbardziej malownicze spektakle. Za bardzo kochałaś ojca, matkę, wiedząc jak wielką wagę przywiązują do podobnych spotkań. Nie potrafiłaś uciec. Traciłaś oddech, niewygodne suknie coraz mocniej zaciskały się w wąskiej talii. Ale grałaś dalej. Śmiejąc się, bo tak wypada, skłaniając się, wyciągając do kolejnych młodzieńców szczupłe dłonie. I wirując w tańcu - wtedy znowu byłaś sobą, choć na krótki moment.
Tylko ten jeden raz już nie mogłaś wytrzymać. Niejako wbrew sobie wymknęłaś się w zaciszny kąt pałacu, będącego miejscem ostatniego sierpniowego Bankietu i przeobraziłaś się w zupełnie inną osobę. Jeszcze długo potem pielęgnowałaś w sobie wyrzuty sumienia, nie pozwalając zapomnieć, wmawiając sobie, że za każdym razem, gdy korzystasz ze swoich umiejętności przynosisz wstyd nie tylko Małej Veroshce, ale i swemu rodowi. Tylko jedna rzecz umknęła twojej uwadze. Niemy świadek całej sceny. Do dzisiaj nie zdałaś sobie sprawy, że wcale nie byłaś wtedy sama. Może dostrzegłaś jakiś szybki ruch, niemal niezauważalny, chciałaś wierzyć, że to tylko efekt powidoku, specyficznego dla momentu padania światła. Podświadomie przekonywałaś się, że sprowokowana przez ciebie
pomyłka nie mogła mieć miejsca. Choć może doskonale znasz prawdę?
Jesteś labiryntem. Fontanną sprzeczności. Kopalnią lęków i nienazwanych znaczeń. Niepoznaniem. Wylewasz z siebie strumień abstrakcyjnych zdań, komentujesz świat ze swojej perspektywy, jakby chcąc przekonać innych, że to normalne, przecież każdy z nas widzi go pod właściwym sobie kątem. Innym razem opatulasz się zasłonią milczenia, mimochodem zatapiając się w świecie własnych przeżyć i marzeń, tracąc kontakt z otaczającą cię rzeczywistością. Qudditch traktujesz jak namiastkę uczuć płynących z zawodu linoskoczka, angażując się w działania Piromantów zapewniasz sobie przedsmak cygańskich spektakli. Wciąż jednak tęsknisz. Za rodzinnymi taborami, podróżą w nieznane, wędrówką z miejsca na miejsce, przypadkowymi spotkaniami. Pragniesz na dłużej wyrwać się z zamku, choć przecież wcale nie jesteś w jego murach taka nieszczęśliwa. Całym ciałem czujesz jednak zew. Niezmiennego przeznaczenia, ścieżek zapisanych w gwiazdach. Lekki podmuch tego, co nieznane, wciąż daje ci do zrozumienia, że to jeszcze nie ten moment, to nie nie tutaj znajdziesz dla siebie właściwą drogę.
W końcu cały świat stoi przed tobą otworem.