Drodzy koledzy i koleżanki!
Spójrzcie. Spójrzcie na to co dzieje się dookoła nas. Na konflikt który narasta z każdym dniem. Na naszych rodziców stojących po dwóch stronach barykad. Na chaos który stworzyli i zrzucili na nasze barki - teraz my, powojenne pokolenie, mamy go posprzątać. My mamy zająć się wszystkimi stereotypami, pomówieniami i narastającą nienawiścią którą stworzyli. Musimy każdego dnia weryfikować obraz świata który stworzyli w naszych głowach. Musimy nauczyć się rozpoznawać dobro od zła - oni pokazali nam tylko odcienie szarości. Już na samym początku skąpali nas w śmierdzącym bagnie, sami musimy zadbać o to by wyczyścić nasze ubrania.
Koleżanki i koledzy!
Stoję przed wami i mówię do nas - jesteśmy tym pokoleniem które musi zakończyć wszystkie konflikty! Musi uporać się z animozjami pomiędzy starszyzną a raskolnikami. Musi wypracować system zadowalający cały magiczny światek! Bo kto jak nie my? Nie możemy pozostać bierni wobec konfliktu. Nie dajmy zamydlić sobie oczu świecącymi legginsami i neonowymi ozdobami. Nie skupiajmy się jedynie na radioodbiornikach - nasze życie powinno znaczyć znacznie więcej niż potańcówki do przebojów Michaela Jacksona i Karbowanych Jednorożców. Nie tylko disco siedzi nam w głowie, nie dajmy sobie wmówić, że jest inaczej. Nasze pokolenie nie jest puste! Też mamy swoje cele. I, co najważniejsze, mamy głos! Więc nie przerywajcie nam kiedy mówimy.
Bo teraz jest nasz czas!
Idąc korytarzami ministerstwa czy ulicami Petersburga lubię układać sobie w głowie motywujące przemówienia do narodów. Jestem przekonana, że kiedyś przyjdzie mi jakieś wygłosić. Z okazji dziesięciolecia Stowarzyszenia Ochrony i Emancypacji Zwierzą Magicznych (wciąż nie wymyśliłam dobrego skrótu, a to pewnie mój obowiązek, jako założycielki, prezesa i jedynego członka)? Zjazdu absolwentów Koldovstoretz, podczas którego zostanę uznana najzdolniejszą absolwentką ostatniego dziesięciolecia? Czy po prostu na konferencji prasowej zwołanej na cześć mojej wyjątkowej osoby? Nie wiem - ale warto być przygotowanych.
Nazywam się Lola Grujić i zbawię świat.
Mam dwadzieścia siedem lat i zawsze myślałam, że mając dwadzieścia pięć (ćwierćwiecze!) będę już wielka. Moje nazwisko nie będzie znane jedynie z wielkiej płodności, gejowatości i rozwalania szkoły. Zawsze też myślałam, że życie to jak jeden z odcinków Alfa (co z tego, że sitcom mówił o kosmicie lubiącym zjeść na obiad kota sąsiadów z frytkami) - w pół godziny można wyjść z nawet największych tarapatów i wrócić do stanu absolutnej szczęśliwości.
Im jestem starsza tym częściej się okazuje, że życie to nie zabawny serial a rzeczywistość czasami gryzie mnie w tyłek.
Przykład pierwszy z brzegu! Ciężko brać się za ratowanie świata kiedy nosi się tak idiotycznie dziecinne imię. To moje wielkie przekleństwo. Wystarczy, że przedstawię się ludziom (a staram się robić to należycie, pokazując hardość ducha i stanowczość. Mocny uścisk dłoni, żaden śledź, odpowiedni szacunek, wyraźna artykulacja i pełen entuzjazmu ton) i już patrzą na mnie z pewną dozą pobłażliwości.
Dzień dobry, jestem Lola.
Lola, urwałaś się z przedszkola?
Na samym starcie mam już dwa razy ciężej niż inni! Nie dość, że Lola to jeszcze kobieta. I jasne, cały czas wciska nam się kity o równouprawnieniu. Możemy nosić spodnie, kierować autem czy głośno wyrażać swoje opinie, ale niech tylko jakaś babka spróbuje zająć jedną z męskich posad - od razu robi się ambaras. Doskonale wiem o czym mówię, w końcu jestem jedną z niewielu dziewcząt które zdecydowały się na walkę o słuszną sprawę. Muszę być znacznie lepsza od tych wszystkich bezdusznych, pustych facetów.
Tak po prawdzie to ja bardzo nie lubię mężczyzn!
Niestety nie jestem lesbijką, chociaż bardzo bym chciała. Gdybym miała wybór to na pewno bym zasiliła tęczowe szeregi, niestety, gen homoseksualizmu mnie nie dotyczy. Więc jestem po prostu odpychająca. Nie mam czasu na jakieś bzdurne romansiki. Walka o prawa zwierząt, nauka nowych zaklęć czy planowanie zbawienia świata to i tak tylko zainteresowania, pełnoetatowo jestem bowiem mamą. A jeśli zostanie mi z tego wszystkiego chociaż chwila czasu… Lubię kręcić filmy. A dokładniej rzecz ujmując nagrywać przemyślenia mojego, przegranego pokolenia. I naprawiać zegarki, zabawa z nimi daje mi jakieś złudne poczucie kontroli czasu. Ostatnio też znalazłam sobie nowe hobby jakim jest tworzenie zwierzątek z balonów. Na razie potrafię zrobić robaka, węża i tasiemca, sądzę, że mam w tej materii prawdziwy talent. Mój syn jest zachwycony.
Na balony przerzuciłam się z origami, tam nie szło mi tak dobrze. Moje umiejętności kończyły się na złożeniu kartki papieru w pół, nigdy nie wyszło mi równo. Tym akurat Leon już nie był zachwycony.
Chciałam dać swojemu dziecku poważne, dorosłe imię, otwierające mu wszystkie drzwi - a i tak wszyscy nazywają go Leo.
***
Nie rozwodzę się przesadnie nad sobą i swoim wyglądem.
Nie jestem raczej brzydka, przynajmniej tak mi się wydaje, żadne lustro nigdy nie pękło na mój widok. A raz się nawet zdarzyło, że jakiś tępawy bubel próbował postawić mi drinka w jednym z tych fajnych klubów w których zamiast Bonnie Tyler czy Culture Club puszczają porządną muzykę. Joy Division przykładowo. I The Police! A The Smiths zaczęłam słuchać zanim stali się modni! W każdym razie, bo o czymś mówiłam… Wyśmiałam go wtedy, pokazałam gdzie jego miejsce. Mam całkiem spory mózg, mówię wam, mój umysł jest tak ogromny, że czasami boli mnie szyja od trzymania go na swoich barkach. A ponieważ nie jestem najwyższa, na dodatek dość wątła to poza różdżką sarkazm jest moją jedyną obroną. Ostry język i cięte odzywki opanowałam do perfekcji.
Czasami jednak kiedy nie idzie mi najlepiej w jakiejś słownej potyczce, stojąc pod prysznicem wymyślam sobie kolejne teksty oraz kolejne, doskonałe scenariusze w których to ja okazuję się być górą. Mam naprawdę niezwykle rozwiniętą wyobraźnię. Nie straszne mi kolejki czy nudne wieczory, moja głowa dostarcza mi czasami najlepszych rozrywek.
Chociaż nie mogę być pewna, że to nie są jakieś początki schizofrenii.
O czym to ja mówiłam zanim uciekł mi wątek? Ach, tak - wydaje mi się jednak, że ta próba postawienia mi drinka w klubie jest pewnym wyznacznikiem mówiącym, że wcale nie jestem taka najgorsza.
Czasami dochodzę jednak do wniosku, że jestem zbyt - jakby to powiedzieć - łagodna z wyglądu. Mam takie sarnie oczy co strasznie przeszkadza kiedy widzi się jako potencjalnego zbawiciela świata. Nie wyglądam wcale na swój wiek, boje się, że będzie tylko gorzej - a przecież nikt nie potraktuje mnie poważnie jak wciąż będę świecić facjatą dziecka. Czasami maluję usta na czerwono by sobie trochę dodać, ale wyglądam wtedy jak klown, żadnej poprawy.
Wtedy właśnie zagrzebuję się pod kołdrą i kocem z pudełkiem lodów o smaku choc choc chip jęcząc, że ze mnie przypadek absolutnie beznadziejny, niczego w życiu nie osiągnę. Kiedyś kiedy było mi smutno lubiłam dzwonić na infolinię dla ludzi z depresją i myślami samobójczymi (nie, żebym cierpiała na depresję czy myśli samobójcze, po prostu pracują tam bardzo sympatyczne osoby o miłych głosach), ale szybko dotarło do mnie, że to zły sposób na szukanie przyjaciół.
A raczej poinformował mnie rachunek na czterysta rubli!
W porównaniu z niektórymi moje życie to takie PG-13. Niby pojawiają się cycki, ale nikt otwarcie się nie rucha.
W każdym razie włosy mam obcięte tak, żeby nie przeszkadzały mi w codziennym bieganiu. Ubieram się raczej wygodnie, chociaż modnie! Mam nawet w szafie parę neonowych legginsów, nie myślcie sobie, że jestem wielką sztywniarą. Na co dzień wolę jednak chodzić w sukienkach i szerokich marynarkach, mam też słabość do ciężkich butów. I tych sportowych, wiecie, zapinanych na rzepy. Do nich marmurkowe jeansy z wysokim stanem, wiecie, takie w stylu baggy. I koszulka z frędzelkami ozdobiona amerykańską flagą. A na rękach frotki!
Dobra, jestem trochę próżna i lubię się przebierać w różne ciuszki, nigdy nie jest mi szkoda czasu na zakupy.
Przecież zwierzątka z balonów mogą trochę poczekać.
***
Mamusia chyba myślała, że jak powie tatusiowi o ciąży to ten padnie na kolana, oświadczy się i będą razem żyli długo i szczęśliwie.
W rzeczywistości wcale nie było tak kolorowo.
Tatuś zwinął manatki z pierwszymi porannymi mdłościami. Nie, żeby okazał się kompletnie mną nie zainteresowany - wpadł do szpitala zaraz po moich narodzinach by dać mi nazwisko, wybrać imię i wpisać się do rubryczki ojciec, przychodzi w każde urodziny, w święta zabiera mnie dziadków. A tam masa rodzeństwa i kuzynostwa, przyjemnie mija nam wolny czas.
Nie, żebym widziała swoją ogromną rodzinę tylko od święta, dziadkowie zapraszają mnie na podwieczorek niemal każdego dnia, z ciocią i wujkiem też trzymam się nie najgorzej. Ralf robi mi zawsze naleśniki. Lubię jego naleśniki.
Na początku mamusi trochę to przeszkadzało. W sensie, samotne macierzyństwo (taki wstyd, szczególnie, że w naszym maleńkim, serbskim Rabe, szybko się plotki rozchodzą), szybko jednak znalazła pocieszyciela. Pera jest od niej co prawda pięć lat młodszy i czasami mam wrażenie, że zatrzymał się w pewnym momencie rozwoju, ale nigdy nie brakowało mi miłości od mojego papy numer dwa.
Znaczy, nie zrozumcie mnie źle, to nie żadna akcja Polańskiego! Po prostu zabierał mnie na lody (w rożku), watę cukrową, czytał komiksy do spania a jak skończyłam czternaście lat to kupił mi do pokoju telewizor. Pera jest mugolem, ale nigdy nie wydawał się specjalnie wstrząśnięty magicznymi zdolnościami moimi czy Adéli.
W domu nie mam już więcej rodzeństwa, A. zawsze mówiła, że jeden poród był wystarczający na całe życie, a P. mówi, że i tak nie potrafi sobie wyobrazić lepszej córki niż ja.
Ogólnie mam go całkiem sporo. Mój tata numer jeden zalicza się do tych płodnych osobników.
Mówią też, że historia lubi się powtarzać. Z pozoru może wydawać się, że coś w tym jest… Ale ja zaszłam w ciążę znacznie szybciej niż mama (bo w wieku dwudziestu jeden lat) i wcale nie liczyłam na żaden pierścionek. Z ojcem Leo nie spotykałam się przesadnie długo, ten na samą wieść o ciąży (nie wypadało nie powiedzieć) wywinął się życiem i młodością.
Zostaliśmy we dwójkę, przesadnie mi to nie przeszkadza.