Ciemna, pochmurna noc zalegała nad światem, do którego rwało się niewinne dziecię, nie znające jeszcze swego przeznaczenia. Gęste chmury wisiały nad ziemią, nie chcąc jednak przynieść upragnionego orzeźwienia. Dusząc ciężkim powietrzem. Powietrzem, którego zapach wywoływał skojarzenia związane z niebezpieczeństwem, jakie zbierało się za linią drzew, twardo i nieruchomo stojących w tym samym miejscu od wieków. Oczekiwanie zdawało się przytłaczać nie tylko ludzi, ściśniętych w jednej izbie, sąsiadującej z sypialnią, gdzie kolejny wrzask rozdarł chwilową ciszę. Krzyk ten zaś zlał się z wyciem wilków, ukrytych za leśną gęstwiną, której korony drzew w końcu, pomału zaczęły się poruszać. Na tle burzowego nieba,zieleń równie ciemna jak granat, tylko słabym zarysem liści, odbijała się od chmur rozpoczynających mozolną wędrówkę. Wiatr dopiero nadciągał, pędząc z oddali pospiesznie i zamierzając z okolicy przepędzić powietrze na którym można byłoby zawiesić kosę. Tylko lekki oddech i chłodna woda byłaby w stanie przynieść ukojenie.
Kobiecie, która wbijając się w przepocony materac, starała wreszcie urodzić swego pierworodnego. I naturze, wysuszonej ostrym słońcem, które długo nad tymi ziemiami nie chciało gościć. Dzikiej naturze, jaka po raz pierwszy zapragnęła upomnieć się o dziecię, łapiące życiodajny oddech. Grzmot zagłuszył dźwięki leśnych mieszkańców, jednak jeden wybijał się ponad wszystkie, mrożąc krew w żyłach. Wraz z płaczem dziecka, okolica wypełniła się wyciem wilków, na które nikt jednak nie zwrócił uwagi. Wszak w domu Sokolova nastało święto, chociaż nie syn a córka postanowiła zawitać na świat. Deszcz lunął na ziemię, w tym samym momencie gdy do kielichów lano alkohol, jaki jeszcze przez kilka godzin miał gościć na stole przed dumnym ojcem. W końcu jednak sen zmorzył całą rodzinę a głowa domu dopiero nazajutrz mogła dostrzec konające psy, których waleczność uchroniła ludzi od agresji nocnych stworzeń, bezczelnie podchodzących tuż pod próg domostwa i drwiących z tego, co na nie polował.
Oczy dziewczynki inaczej zaczęły postrzegać ojca i matkę, ale uszy dalej chętnie nadstawione do słuchania, przyjmowały ich słowa, pragnąc kierować się nimi na kolejnej ścieżce swego życia. Dziesiąte urodziny na zawsze miały wpisać się we wspomnieniach dziecka, które jeszcze zbyt głupie, czasem zapominało o przestrogach rodziców. Natura wzywała. Do poznania oraz zakosztowania zakazanego owocu, jakim jawiły się tereny w które małe dziecię nigdy wcześniej się nie zapuszczało. Zawsze przy boku matczynej spódnicy, ucząc się o darach ziemi, chciało niektóre zobaczyć w naturalnym otoczeniu. Gdzieś między drzewami, ukryte za pagórkiem, nad szemrzącym strumieniem, pod stopami albo wręcz poza zasięgiem dłoni.
Pragnienie te rosnąc od tygodni, w końcu popchnęło dziewczynkę i postawiło pierwsze kroki, oddalające Zosję od domu. Przez kilka minut rozum jeszcze podpowiadał, że lepiej zawrócić, jednak naiwne serce ciągnęło w nieznane. Skuszone dziewczę nie wiedziało kiedy ścieżki poplątały się jej w drodze i zagubienie odezwało zbyt późno. Słońce schowało się za horyzontem, gdy dziecko nawoływało rodziców, nie wiedząc nawet czy jej nieobecność została zauważona. Ojciec z matką jednak nie próżnowali i z pomocą innych, wyruszyli za córką, bojąc się, że pożegnanie dopadnie ich zbyt szybko.
A dzika natura drugi raz postanowiła upomnieć się o potomka tego, który ostrzył stal na bestie czające się w lasach. Drugi raz jednak musiała ponieść klęskę i łapy za późno chcąc położyć na ramieniu dziewczynki, została przegnana gniewem i walką. Ofiarę jednak jedną ze sobą zabierając, odebrała dziecku rodzicielkę i pozostawiła jedynie pod opieką ojca.
Urodziny dziewczyny nie kojarzyły się już z oczekiwanym świętem. Były rocznicą, w czasie której wspominano kobietę, odchodzącą zdecydowanie za wcześnie. Smutek gościł w sercu córki, pozostającej bez matki. Zosji, wmawiającej sobie winę za wydarzenie przekreślające szczęście, które mogłaby odczuwać na myśl o kolejnym roku zbliżającym do pełnoletności. Mimo wszystko czas nie stanął w miejscu i zegar wybijający kolejne minuty, wraz z kalendarzem odmierzającym następne dni, w końcu sprowadził dzień, w którym mała Zosja przestała być dzieckiem, zostając kobietą, kształtującą swój charakter pod okiem surowego ojca. Brak posłuszeństwa był karany a dziewczyna nigdy nie pomyślała, że ukryta jest w tym troska o jej bezpieczeństwo.
Ono zaś ponownie zostało wystawione na próbę.
Czy można było tego uniknąć, jeśli przeznaczenie już dawno zapisało los niewinnej istoty? Czy coś mogło uchronić pannę Sokolovą przed bólem i przerażeniem, jaki odczuwała przed własnym domem? Ugryziona, leżąc na plecach, odrzucona jak szmaciana lalka, miała ochotę śmiać się i płakać. Podwórze nie mogło być areną walki! Natura jednak nie chciała poprzestać na zemście jaką sobie obrała. Pazurami chcąc rozszarpać łowcę, kłami wydrzeć z niego życie. Mężczyzna jednak nie zamierzał się poddać. Ramię w ramię z braćmi, zyskiwał przewagę, póki jego ziemie nie zostały w pełni obronione. Prawie. Jego największy skarb, pozostawiony przy życiu, miał stać się przekleństwem, jaki łowca chciał przegnać z tego świata.
Do trzech razy sztuka?
Dziewczyna miała ochotę cisnąć ostatnią fiolką w nagrobek swego ojca. Cień rozsądku zaciskał jednak palce na szkle, nie pozwalając wypuścić go z dłoni. Marny spadek po ojcu? Cenniejszy od utraconej ziemi, wyprzedawanej metr po metrze. Tylko jeden raz. Ostatni raz. Nigdy nie było dość. Kolejny podpis na dokumencie, póki nie zostało nic. Póki dziewczę nie zostało samo. Z ostatnią pamiątką, udowadniającą troskę i starania ojca.
Musiała ją otworzyć. Musiała obrzydliwy płyn wypić do ostatniej kropli. I odejść, wypuszczając fiolkę z dłoni. Ukryć się w lesie, przed podobnymi do ojca. Zniknąć w cieniu, póki nowy dzień nie pozwoli wrócić do człowieczeństwa.
Jesteś jeszcze człowiekiem? Katując się batem, cierpiąc i krwawiąc jak niespełna rozumu? Ból nie pomaga. Kolejna próba nie zatrzyma nieuniknionego. Poddaj się swej naturze i nie dotykaj rozżarzonego węgla. Ślad po nim zniknie, jednak to kim jesteś nigdy się nie zmieni. Nie bądź durna...