IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  SzukajSzukaj  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  
Koldovstoretz
Koldovstoretz




 

 Dziedziniec

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Mistrz Gry

Dziedziniec 1ERq90H
Dziedziniec Empty

PisanieDziedziniec   Dziedziniec EmptyPią Kwi 01 2016, 03:11
Dziedziniec

Serce wirydarza po bokach otoczone krużgankami, a od góry ograniczone rzucającą w upalne dni upragniony cień kładką. Część podłoża wyłożona jest przydymionym, białym szkłem, które stanowi sufit znajdujących się poniżej szklarni. Można po nim stąpać bez obaw, jednak zimą należy wykazać się szczególną ostrożnością, gdyż staje się ono śliskie niczym tafla lodu i łatwo zaliczyć bolesny upadek. Resztę dziedzińca porasta zielona trawa upstrzona gdzieniegdzie dzikimi kwiatami. To doskonałe miejsce na oddech pomiędzy lekcjami. W czasie przerw, głównie w ciepłe dni, uczniowie rozkładają się na ziemi, a szczęśliwcy mogą upolować miejsce na pojedynczych, drewnianych ławkach.
Powrót do góry Go down
Łaǔryš Tarsiuk

Dziedziniec GlcHGuk

Orsza, Białoruś

półkrwi

wilkołak

17 lat

VIII klasa

przeciętny

Czarcie Włócznie
Dziedziniec Empty

PisanieRe: Dziedziniec   Dziedziniec EmptySro Cze 15 2016, 17:00
Czy to poważne, wychodzić na spacer z rośliną? Z zielskiem właściwie. Ziołem. Zielonym chwastem. Nieważne. Każda opcja brzmiała coraz mniej dumnie. Jakby na dumie kiedykolwiek mu zależało. Jakby każdy krok stawiał z przesadnym majestatem, brodę zadzierając na tyle wysoko, by szpiczastym nosem znaczyć swoją trasę na korytarzowym sklepieniu, tynkiem, jak czarodziejskim pyłem, obsypując głowy współcierpiętników szkolnej farsy. Jakby w żyłach buzowało mu osocze, w którym krwinki subtelnie mieszają się z arystokratyczną bufonadą.
(jesteś pewny, że nigdy tak nie było?)
Rozglądając się po dziedzińcu niby to ze znudzeniem, niby z ciekawością, trochę nawet konspiracyjnie, siedzi po turecku na jednej z ławek, chyba tej najbardziej do przodu wysuniętej, smutno spoglądającej w dół rozciągającej się pod nią przepaści. Nawet gruba, magicznie wzmocniona warstwa mlecznego szkła robiąca z tej strony za podłoże, z drugiej za sufit, nie jest w stanie pozbawić kogokolwiek wrażenia, że wystarczy mocniejszy, nieostrożny nacisk na szklaną taflę, by płytki, w chwili krótszej niż mrugnięcie oka, pokryły się zdradziecką siecią pajęczych pęknięć, zwiastujących rychłe nadejście katastrofy. Może to ta niepewność, to bezpieczne-niebezpieczne balansowanie nad krawędzią urwiska co rusz skłania go do powracania w to samo miejsce, do zapędzania tu co bardziej bojaźliwych duszyczek, raczej w nadziei, że wyzbędą się strachu, że nauczą się go kontrolować, przekabacić na swoją stronę, niż w chęci bestialskiego przerażenia ich. Do takich miejsc bestia nie ma wstępu, to królestwo innych lęków, niezagrożonych uczniowskimi fanaberiami, wzajemnym popisywaniem się, chęcią połechtania własnego ego. Tu posąg żar-ptaka łypie groźnie na każdego huncwota, gotowy zerwać się z cokołu, by muśnięciami ognistych piór oczyścić jego umysł z nieprzystających młodym czarodziejom wybryków. Tu nieliczne rośliny szeleszczą złowrogo, gdy maruderzy postanawiają skryć się w ich gąszczu przed czyhającymi na nich karami. Tutaj Pochwiściel spuszcza z łańcuchów swoje wichrowe ogary, którym za kopiejkę brak dyscypliny, raz na jakiś czas potrącając przemierzających wirydarz uczniów, wytrącając im z dłoni notatki, niosąc sekretne wiadomości w ręce niepowołane, przyprawiając wszystkich o szybsze bicie serc w nieukojonych nerwach.
(spokoju zachciało ci się tu szukać.)
Zawsze je znajduje. Doniczkę z macierzanką chowa pod ławkę, może o niej nie zapomni, gdy nadejdzie czas powrotu, przed sobą trzymając tylko szklaną kulę z motylem. To przezabawne, tyle czasu już minęło, niemal miesiąc, a on wciąż uparcie nie chce zdechnąć, ciągle kurczowo trzyma się resztek życia, które w nim zostało. Chyba nawet to skrzydło zaczyna mu się zrastać, może już nigdy nie będzie mógł wzbić się w powietrze, skazany na ludzką litość. Jak teraz, gdy unosi się na wysokości łauryszowych oczu, nóżkami ślizgając się po szklanej powierzchni, nie mając już nawet odwagi błagalnie poruszać skrzydełkami. Nadzieja na wydostanie się ze szklistej klatki musiała umrzeć podwójnie, zostawiając go samego.
Powrót do góry Go down
Kasjan Karamazov

Dziedziniec 1BtEuNG

Kaliningrad, Rosja

błękitna

18 lat

IX klasa

majętny

Czarcie włócznie, Odrodzenie
Dziedziniec Empty

PisanieRe: Dziedziniec   Dziedziniec EmptySro Cze 15 2016, 23:00
Wieje. To pierwsze, co czuję, gdy opuszczam wnętrze szkoły, aby poczuć kawałek złudnej wolności. Wirydarz jest dziś wyjątkowo odludny, jak gdyby wszyscy inni wybrali prawdziwą wolność, którą oferują przyszkolne błonia. Zresztą, to lepiej dla mnie. Nie muszę się ściskać z tym głośnym motłochem, moje myśli są bez tego wyjątkowo głośne. Co nie jest normalne biorąc pod uwagę, że w moim życiu nareszcie zapanowało coś na kształt idylli. Wiem, to dziwne. Mi się coś takiego nie zdarza. Od śmierci ojca droga mojego życia posiadała jakąś szczerbę, dziurę czy wybój, na którym po prostu musiałem się wywalić. Tymczasem, od kiedy pewna przemilczenia zostały rozwiane podczas Kołowianków zapanował spokój. Wszystkie przeszkody na mojej ścieżce zniknęły. Pytanie tylko na jak długo.
Ruch. To czuję następnie. Lis wije się w moich ramionach, gdy kurczowo przyciskam go do siebie. Ciekawskie stworzonko spędzające jakieś trzy czwarte życie na śnie w łóżku albo czyichś kolanach nagle nabrało żywotności. Prawdopodobnie to przez fakt, że ostatni czas spędził w sypialni i nie miał okazji się poruszać. Czy zrobić czegoś innego. To trochę skrzyżowanie psa i kota. Niby leniwy, śpiący całymi dniami, a mimo wszystko posiadający spore pokłady energii. Przypomina mi przez to swojego właściciela. Sprawia to, że bezwiednie uśmiecham się pod nosem, gdy delikatnie odstawiam go na ziemię. Niech się wybiega. Nie boję się o niego, ucieczka to ostatnia rzecz, o jakiej mógłby pomyśleć ten wyjątkowo kolorowy lis. Jest zbyt leniwy, aby pokusić się o próbę życia na własną łapę. Zresztą nie ma tu zbyt wielu dróg ucieczki, a jakiś krasnoludek złapałby go prędzej czy później, gdyby pałętał się po szkolnych korytarzach.
Potem sam ruszam powolnym krokiem wgłąb dziedzińca chcąc odnaleźć miejsce, w którym mógłbym odnaleźć trochę jakże cennego spokoju. Być może uciekłem. Nie przyznawałem się do tego, kiedy pokonywałem korytarze ze zwierzątkiem w rękach. Po prostu szedłem. Ale teraz? Powietrze delikatnie rusza moimi włosami, szumi cicho i ten dźwięk jest dziwnie kojący. Pozwala mi zmierzyć się z własnymi myślami. Chcę gdzieś usiąść, ale wszystko jest niestety zajęte. Chociaż na jednej z ławek siedzi tylko jedna osoba, w dodatku wydaje się być zajęta czymś na tyle, żeby moje towarzystwo nie było jej przykre. Nie zastanawia mnie wyjątkowo, kim jest, jaka krew krąży w jego żyłach. Przysiadam po prostu z drugiej strony ławki, nie wkraczając w jego strefę prywatności. Mimowolnie zahaczam kątem oka o kulę, którą trzyma w dłoniach. I nie jestem jedyny. Nieład pojawia się tuż obok mojej nogi, widocznie załatwił już swoje sprawy, i szturcha nosem kulę nieznajomego. Wścibskie zwierzę.
- Zostaw - mówię do niego, ciągnąc jednocześnie za skórę na grzbiecie lisa. Ten jednak walczy ze mną, dając upust naturalnemu instynktowi. - Nieład - warczę już, a wtedy w końcu cofa się posłusznie, jak gdyby wiedział, że pana nie należy denerwować za bardzo. - Przepraszam - rzucam w kierunku nieznajomego, bo tak nakazuje mi wysoka kultura osobista, a nie sumienie. Niestety.
Powrót do góry Go down
Łaǔryš Tarsiuk

Dziedziniec GlcHGuk

Orsza, Białoruś

półkrwi

wilkołak

17 lat

VIII klasa

przeciętny

Czarcie Włócznie
Dziedziniec Empty

PisanieRe: Dziedziniec   Dziedziniec EmptyNie Cze 19 2016, 17:29
Nie znajduje usprawiedliwienia na swoje bestialskie zachowanie. Im dłużej wpatruje się w męczącego się motyla, tym mniej rozumie motywy, jakie nim kierowały; tym bardziej nie obchodzi go, co ostatecznie stanie się ze stworzeniem; tym więcej chciałby podobnych kul. Większych, mniejszych, wielobarwnych, z jednym, dwoma, całym stadem zamkniętych w nich motyli. A przecież mógłby ukrócić mu męki. To tylko chwila, nim w zaciskającej się dłoni zachrzęściłoby kruszone szkło wbijające się w delikatne ciałko owada. To tylko chwila, nim rozłupałby szklaną bańkę, uwalniając go z jej szponów i pozwalając ostatni raz skosztować wolności, zanim ktoś nieuważny rozgniótłby go butem podczas spaceru; zanim wpadłby w ręce pasjonata insektów pragnącego w swojej kolekcji umieścić coś tak szkaradnego. Sam mógłby nabić go na szpilkę, przypinając do szaty, na piersi. Albo odesłać go Tunder. Krążyłby między nimi, jak niewypowiedziane żale; stałby się kolejną z ich upiornych gier, nieświadomy tego, że i tak nie skończy dobrze, nierozumiejący, w czym zmuszony jest uczestniczyć. Bez możliwości zaprotestowania, bez szansy na to, że zdechnie sam z siebie. Przecież mu na to nie pozwoli. Nie pozwoli Tunder zrobić z siebie chłopca do towarzystwa, choć przecież był już ostatnio na prostej drodze ku osiągnięciu tego mało chlubnego celu. Nikt nie powinien przy nim umierać, nikomu nie życzyłby tak nudnej śmierci. Może jednej czy dwóm osobom.
(może jednemu czy dwóm miastom.)
(ponadmilionowym.)
(ach, pomyśl tylko! wyobrażasz sobie te puste ulice? bloki straszące szeroko otwartymi oczami okien, ustami balkonów, w których zieją czarne dziury. idziesz, idziesz, idziesz, ciągle idziesz tylko, nie mijając żywej duszy, wszystko wokół martwe jest bardziej niż twoje serce. nie pamiętasz już, gdzie je zostawiłeś? pod jednym z tych zardzewiałych wraków trabantów? fantastyczna mogiła, nie możesz oderwać od niej wzroku, wracasz i wracasz do niej co jakiś czas, wiesz przecież, że to pomnik na twoją cześć, jedyny na jaki zasłużyłeś. powybijane okna w sklepowych witrynach szczerzą do ciebie szczerbate uśmiechy, szkaradnie deformując twoją sylwetkę. no, spójrz tylko, odwróć głowę, przyjrzyj się setkom tarsiuków, identycznie chudym patyczakom. każdego z nich powinieneś rozszarpać na strzępy, kawałek po kawałku rozrywać tkankę mięśniową, zęby ostrzyć o ogryzione do białości kości, serce zostawić na koniec, ususzyć, nawlec na rzemień, przyczepić do latawca i iść, iść, iść dalej w świat, za sobą truchło zostawiając jak okruszki.)
Wzdryga się, gdy wierzch dłoni styka się z czymś mokrym. Lisi nos próbuje zwrócić na siebie jego uwagę. Może bardziej wykraść kulę, robiąc sobie z niej nową zabawkę. Już gotów jest podać zwierzęciu zamkniętego w szkle motyle, gdy stworzenie brutalnie zostaje przywrócone do porządku.
- Nie robił nic, czego nie robiłyby na jego miejscu dzieciaki – mówi beznamiętnie, odwracając się w stronę chłopaka. (je też ciągnąłby tak za fraki?) Trudno, żeby go nie kojarzył, choć do tej pory jedyne interakcje, na jakie zdobywali się względem siebie to uprzejme skinienia głowami w ramach powitania w salonie czy nad umywalkami.
Powrót do góry Go down
Kasjan Karamazov

Dziedziniec 1BtEuNG

Kaliningrad, Rosja

błękitna

18 lat

IX klasa

majętny

Czarcie włócznie, Odrodzenie
Dziedziniec Empty

PisanieRe: Dziedziniec   Dziedziniec EmptyCzw Lip 07 2016, 23:04
Nie jestem typem empatycznego człowieka. Nie mam ogromnego serca pełnego miłości dla każdej napotkanej osoby. Jestem trudny w kontaktach z innymi. Ciężko zaskarbić sobie moją sympatię, a co dopiero zaufanie. Zwierzęta są dla mnie neutralne. Wszystkie. Po prostu istnieją, gdzieś tam obok mnie, nie zatruwając mi życia i vice versa. Coś jednak się zmieniło. Wtedy na Kołowiankach. Nie od razu w całości, nie było nagle głośnego bum, nic nie zmieniło się o całe sto osiemdziesiąt stopni. To był pierwszy kroczek, za którym powoli poszły kolejnej. Czułem to w sobie. Jak gdyby coś we mnie pękło. Dotychczas zatrzymane, skute lodem, zardzewiałe z nieużytkowania nagle ruszyło. Najpierw Snowid. Nie sądziłem, że będę zdolny do jakiegokolwiek uczucia względem niego. Sądziłem, że między nami króluje przyzwyczajenie, oswojenie ze sobą, może najwyżej sympatia. Bałem się wielkich słów niepopartych czynami, zdecydowanie bardziej preferując czyny niczym nienazwane. Czysty przypadek sprawił, że to się zmieniło. A może nawet nie on, a po prostu zrobiła to moja wrona.
Nie wiem, czy nie czuję irytacji do tego lisa za sprawą tego dziwnego przeskoku wewnątrz mnie, czy za sprawą faktu, że to jego lis. Nie jest to istotne. Polubiłem to zwierzę. Jakimś cudem zapałałem do niego sympatią, a on to o dziwo odwzajemnił. Miałem teraz wymówkę, aby wymknąć się z nim na chwilę z dormitorium i pooddychać powietrzem, które nie było jeszcze przefiltrowane przez kilkadziesiąt płuc młodych chłopaków. Sam nie wiem, co się ze mną dzieje. Czyżby nagła wolność od duszących problemów napawała mnie dziwnym niepokojem? Przecież zazwyczaj zawsze coś było nade mną. Musiałem o czymś myśleć, szukać jakiegoś rozwiązania. Teraz nagle wszystko zniknęło i nie umiałem się do tego przyzwyczaić. To było nienaturalne. Jak gdybym za chwile szczęścia miał wkrótce otrzymać coś wyjątkowo ciężkiego od losu.
Prawdopodobnie dalej rozważałbym to zagadnienie, a głowa puchłaby mi od myśli, gdyby nie lis. I ten chłopak, którego nie znam z dziwną kulą. Kto trzyma motyle w szklanych kulach? To jakieś zadanie domowe, bada anatomię tych owadów? Nieład jest też tym zainteresowany, ale teraz siedzi już grzecznie przy mojej nodze i tylko łypie tęsknie na znajdujący się w obcych dłoniach przedmiot. Blondyn ma rację. Nie oznacza to jednak, że wszystkie dzieciaki są niewychowane albo będę puszczał lisa na samowolkę. Lubię kontrolować, to co posiadam. Potrzebuję płynącego z tego poczucia bezpieczeństwa.
- Ale to nie jego zabawka - zauważam. Zanurzam palce w sierści lisa, aby go uspokoić i przy okazji upewnić się, że zaraz znów nie zaszarżuje na kulę.
Powrót do góry Go down
Łaǔryš Tarsiuk

Dziedziniec GlcHGuk

Orsza, Białoruś

półkrwi

wilkołak

17 lat

VIII klasa

przeciętny

Czarcie Włócznie
Dziedziniec Empty

PisanieRe: Dziedziniec   Dziedziniec EmptyPią Lip 15 2016, 06:13
Są zwierzęta – takie jak Tarsiuk – które w wyjątkowo paskudny sposób potrafią życie zatruć. Może dlatego, że wciąż w połowie jest jeszcze człowiekiem i nadal daleka przed nim droga, by człowieczeństwa się z siebie wyzbyć na dobre. Chwyta się go jak brzytwy w najmniej spodziewanych momentach, kalecząc tym nie tylko siebie, ostatecznie ratunek sięga dalej, wadząc o osoby, które nie powinny mieć z nim nic wspólnego. Lawina nieszczęść toczy się, jak przypadkowo pchnięte kostki domina, tnąc głuchym dźwiękiem powietrze. Jak ten metal rozcinający mu skórę, uświadamiając ile swojej krwi przelać musi jeszcze, by poza wilkiem nie zostało nic innego. Wylać musi współczucie, nadal czające się w kącikach oczu podczas nieustannego zerkania na takie ofiary losu jak Szentgyörgyi; wypłukać musi ostatnie odruchy pomocy – pierwszym ku temu krokiem byłoby pozwolenie Nieładowi – cóż za fantastyczne imię dla zwierzęcia! – zamęczenie motyla. Kula już nawet nie wisi leniwie w powietrzu, nie porusza się miarowo pod wpływem owadzich ruchów, zamknięta jest w mocnym uścisku jego dłoni, gdzie palcami bada jej gładką fakturę, starając się znaleźć choć jedną, niedużą rysę, jakąkolwiek skazę, pretekst do wyrzucenia tego cholerstwa daleko przed siebie, do umyślnego zgubienia bańki na tym pustym placu, gdzie nawet igły nie szłoby zapodziać.
(ale ty zdolny jesteś, ty siebie w sobie zgubić potrafisz.)
Rękę, bez zabawki, wysuwa w kierunku lisa ostrożnie, gotowy w każdej chwili cofnąć ją, gdyby tylko Karamazovowi nie spodobała się jego zuchwałość. Nie dziwi go wcale, gdy stworzenie odsuwa się, chowając między nogami chłopaka, wciąż jednak ciekawsko zerkając w stronę kuli, którą jednak stara się go nie kusić. To jeszcze bardziej by go skonfundowało, już sam zapach innego drapieżnika musi być dla niego drażniący. Wystarczyłaby chwila nieuwagi, zagadanie, by lis podjudzany pierwotnym instynktem rzucił się po to, co powinno mu się należeć: po dominację, po motyla, po wolność, której bestialsko jest teraz pozbawiany. Na usta cisną się Łauryszowi adekwatne do sytuacji słowa, przełyka je jednak jak gorzką pigułkę, nie mając specjalnie ochoty na rozpoczęcie słownej przepychanki, która finisz niewątpliwie miałaby na oddziale medycznym. Tak ostatnio pracy nikomu nie brakuje, nieludzkim byłoby dokładać im kolejnych zmartwień, a sobie, tuż po pełni, jeszcze paru połamanych kości.
- Dlaczego: Nieład? – Bezczelna zmiana tematu wydaje mu się najlepszą z najgorszych opcji. Spośród wszystkich możliwych wybiera ten, najmniej go interesujący, nie jego sprawą jest, jak, po co i dlaczego jego szkolni koledzy nazywają swoje pupile. To głupie – przywiązywać się do zwierząt. Pojawiają się i zdychają – albo i nie, jak ten głupi fruwak – a po wszystkim zostaje tylko rozgoryczenie, dużo wylanych łez i zacierające się z każdym dniem wspomnienia.
(jak po ludziach.)
(potrafisz się do nich nie przywiązywać?)
(spróbuj, od dzisiaj.)
Powrót do góry Go down
Kasjan Karamazov

Dziedziniec 1BtEuNG

Kaliningrad, Rosja

błękitna

18 lat

IX klasa

majętny

Czarcie włócznie, Odrodzenie
Dziedziniec Empty

PisanieRe: Dziedziniec   Dziedziniec EmptySro Sie 03 2016, 00:09
Każdy ma w sobie coś ze zwierzęcia. Prawdopodobnie, dlatego właśnie każdemu z nas, rodom szlachetnej krwi, przypisano jedno ze zwierząt czy stworzeń, które w pewnym stopniu utożsamia naszą naturę. Karamazovie mają w herbie lisa. Zwierzę, często uznawane za nie tyle sprytne, co zwyczajnie podłe i zdradzieckie. Wykorzystujące swój spryt do czynów o wątpliwej moralności. Cóż, jeśli z czymś mogę się zgodzić to na pewno z faktem, że jesteśmy nielubiani. Chociaż szanuję całą socjetę, bo wiem, że bez tego już dawno wyniszczylibyśmy się od środka, to i tak z wzajemnością za nimi nie przepadam. Nie mam jednak problemu z życiem wśród nich, jeśli chcę to potrafię wtopić się w tło niczym prawdziwy lis polarny przemierzający nieskończone połacie śnieżnej Syberii. Nie jestem też głupi, nie wątpię jednak, że znaleźliby się tacy, którzy samoświadomość nazwaliby arogancją. Jestem po prostu zaradny. Tak mnie wychowano, odebrałem solidną naukę w domu rodzinnym, nawet po śmierci ojca. Prawdziwego lisa. Mojego wzoru.
Zawsze chciałem być taki jak on. Nie dlatego, że umarł i uznałem go z góry za wzór warty naśladowania. Nie dlatego, że zostawił mi tajemniczy dziennik, którego zawartość przez długi czas pozostawała dla mnie tajemnicą. Chodziło o to, że zdołał być w moim krótkim życiu pierwszą i na tamten okres jedyną osobą, którą otoczyłem najprawdziwszym uczuciem, jakim dziecko otacza rodzica. Miłością. Nawet z matką nie czułem tak zażyłej relacji, mimo niemal identycznej ilości czasu spędzanego w jej towarzystwie. Być może to ta nić porozumienia na linii ojciec - syn, może podobieństwo charakterów albo jeszcze Weles wie co. Po prostu imponowały mi cechy charakteru, jakich jeszcze nie posiadałem, a on już je miał. Chciałem zapisać swoją tabula rasa w podobny do niego sposób. Już wtedy wiedziałem, że chcę zostać twórcą wspaniałych zaklęć i moim marzeniem było zostać przez niego w tym kierunku poprowadzonym. Ale nie zdążył.
I siedzę teraz tutaj, na jednej ze starych ławek wirydarza, na której on też mógł kiedyś siedzieć, gdy był uczniem tej szacownej szkoły. Spoglądam na siedzącego pomiędzy moimi nogami lisa i zastanawiam się, czy jestem do niego podobny. Na pewno nie jestem tak barwny jak on, bardziej przypominam odcienie szarości. Jednak czy ze względu na to podobieństwo właśnie jego wybrał Snowid? Ale to bez sensu, nie wziąłby go, żeby się mi przypodobać. Nie jest taki, zresztą wie, że nie musi tego robić. Chociaż wtedy jeszcze nie wiedział.
Nagle Nieład rusza się lekko i ten ruch, dotknięcie skóry przez miękkie futro sprawie, że wyrywam się z tej zadumy. Spoglądam na siedzącego obok mnie chłopaka. Przez chwilę nawet zapomniałem, że tutaj jest. Nierozsądne; posiadanie oczu dookoła głowy jest niezwykle istotne. Nie patrzę jednak na niego wprost, rejestruję jedynie kątem oka.
- To nie ja wymyślałem - odpowiadam automatycznie. W końcu to nawet nie moje zwierzątko, ale przecież nieznajomy o tym nie wie. Nie muszę go o tym informować. - Chyba chodzi o kolory. O ten cały nieład. - Wskazuję rękę na jego kolorowe ubarwienie. Nie umiem tego dobrze ubrać w słowa, to nie ja jestem od mówienia w naszym duecie, ale Wrońskiego niestety tu nie ma.
Powrót do góry Go down
Łaǔryš Tarsiuk

Dziedziniec GlcHGuk

Orsza, Białoruś

półkrwi

wilkołak

17 lat

VIII klasa

przeciętny

Czarcie Włócznie
Dziedziniec Empty

PisanieRe: Dziedziniec   Dziedziniec EmptySob Sie 06 2016, 15:55
Ha! Uśmiecha się kącikiem ust na wypowiadane przez chłopaka słowa. To, co robi, dociera do mózgu z nieznacznym opóźnieniem i Łaurysz już zdaje sobie sprawę z tego, że niewłaściwym byłoby natychmiastowe, gwałtowne przybranie bezpiecznej, zachowawczej maski wiecznego opanowania, na której nałożenie w pierwszej chwili ma największą ochotę. Lecz to mechaniczne uniesienie warg tak go zaskakuje, że pozwala jeszcze przez krótką chwilę błąkać się po twarzy grymasowi wesołości, dopóki sam nie zniknie z niej w naturalny sposób. Ile zazwyczaj to trwa? Ułamki sekund? Kilka niespiesznych uderzeń serca? Póki mięśnie samoistnie nie zwiotczeją? Mógłby trwać w tym stanie jeszcze parę dobrych minut do momentu, aż ktoś uprzejmie nie zdzieliłby go po pysku, aż sens wypowiedzi Karamazova nie rozmyłby się wraz z niknącymi na kamiennej ścianie blaskiem wieczornego słońca.
(zapamiętaj tę chwilę, więcej podobnych możesz nie mieć.)
- Niegłupie – kwituje krótko, pomimo że na język ciśnie się więcej słów, więcej wątpliwości, kwestii na noce bezsenne, gdy myśli zaczepić nie potrafią się o nic konkretnego, obijając nieskładnie – bezładnie – o siebie nawzajem, zbyt głośno, by móc spokojnie zmrużyć oko. Pozwala tej przypadkowej konwersacji umierać w samotności, nawet nie racząc z ukosa zerkać, czy to śmierć łagodna, czy wszystko wokół wije się w konwulsjach, jakby nie było w tym elementu nadnaturalnego i bestialskiego, a jedynie oczywiste konsekwencje wcześniejszych czynów. Świat wciąż stałby spokojnie, jak niepotrącone kostki domina. Gdyby nie wyszedł z pokoju, nie spotkałby Kasjana. Gdyby nie przyniósł motyla, lis nie zwróciłby na niego uwagi. Gdyby nie wtrącałby się między zwierzę a człowieka, nie zastanawiałby się, czy powiedzieć wypada coś jeszcze. To byłoby w porządku, po ludzku.
(ty przecież nic nie musisz.
każdy wie, że wszystko i tak masz w dupie.)

Powtarzano mu kiedyś, że jest miłym chłopcem. Że z posiadaną wiedzą, bezkresną chęcią odkrywania świata i tym niesamowitym usposobieniem zajdzie daleko. Nie słuchał tego gadania, słowom pozwalał uciekać, jak przez palce uciekały mu drobinki piasku, gdy próbował nabrać go w dłonie. Wtedy uśmiech często nie znikał mu z twarzy, jak gdyby przytwierdzono mu go na stałe – to zawsze robiło dobre wrażenie. Trochę niepokojące, ale wciąż dobre: ludzie lubili pogodne dzieci – wpuszczali do sklepu, choć zamknięty powinien być od ponad kwadransa, nie zadawali pytań, kiedy o nieodpowiedniej porze włóczyły się po mieście, zawsze służyli pomocą, nie mieli pretensji. Obecnie nikt nie ma wątpliwości, że z Tarsiuka nie wyrośnie już nic porządnego; że pomimo dobrych wyników w nauce, niewiele zrobi z posiadaną wiedzą; że jedyne, z czym będzie kojarzony to z nierozsądnymi decyzjami. Jak ta teraz, kiedy otwiera delikatnie kulę z motylem, choć jeszcze chwilę temu planował trzymać ją jak najdalej od zasięgu wzroku Niełada. Pyłek ze skrzydełka owada znaczy mu palce, gdy próbuje wziąć go na rękę.
Powrót do góry Go down
Dziedziniec Empty

PisanieRe: Dziedziniec   Dziedziniec Empty
Powrót do góry Go down
 
Dziedziniec
Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1


Skocz do:  
Czarodzieje, którzy przeglądają ten temat:
Nie możesz odpowiadać w tematach
Napisz nowy tematSkocz do: