Znacie ten staromodny zwyczaj, który każe przed nowo narodzonym, zaledwie kilkudniowym dzieckiem położyć na stole monetę, różaniec i pióro żeby samo sobie wybrało kierunek, w jakim podąży jego życie?
Kiedy wspomniane rzeczy ułożono przed maleńkim Adasiem ten bez wahania sięgnął po… ciasteczko korzenne leżące na talerzyku koło maminej filiżanki z kawą. Mama przyglądała się z trwogą, co wybierze jej najmłodsza (na tamtą chwilę) pociecha w nadziei, że w końcu ród Wrońskich po raz pierwszy od niemal stulecia doczeka się kapłana z powołania.
Tymczasem nieudolnie raczący się ciasteczkiem bezzębny Adaś zgodnie z przeznaczeniem, któremu poddali go rodzice stanowi swoją osobą dowód, że – jak powiedział George Bernard Shaw – nie ma bardziej szczerej miłości, niż ta do jedzenia. Przez pierwsze piętnaście lat jego życia było to nawet na pierwszy rzut oka widoczne, ponieważ raczej niewysoki okularnik, jakim ku utrapieniu własnemu i swego ojca jawił się wszystkim Adam Krzesimir Wroński całkiem krągłą kuleczką, co dostawała zadyszki zszedłszy ze schodów do kuchni na podwieczorek.
Ale że historie spod znaku Brzydkiego Kaczątka sprawdzają się na ogół w przypadku dziewcząt nikt nie przejmował się zbytnio śladami, jakie umiłowanie jedzenia zostawiało na zmieniającym się z wolna w cielsko ciele Adama. Kwestię nalanej sylwetki zostawiono chłopcu samemu sobie i szaleństwu hormonów, które wzięło sobie we władanie jego osobę krótko po szesnastych urodzinach. Adamowi przybyło centymetrów i zawzięcia; chęci, by wyćwiczyć się porządnie, wydźwigać, wybiegać i godnie reprezentować Wrońskich w Turniejach Dynastii tak jak najstarszy brat Niedamir i na dobre zapewnić sobie stanowisko ulubionego wnuka samej nestorki rodu, Ścibory. Szczególnie dobrze plasuje się zawsze w tabeli wyścigów konnych: w ślad za matką upodobał sobie te stworzenia i przydomowe stajnie prowadzone przez nią są jego drugim ulubionym miejscem.
Dlaczego drugim, zapytacie. Wróćmy do początku historii i bezwarunkowej miłości, jaką Adam wciąż darzy jedzenie. Logicznym wnioskiem biorącym się z tego uczucia jest, że najchętniej młody (choć od niedawna już nie najmłodszy) Wroński spędza swój czas w kuchni, zarówno domowej jak i szkolnej. Dobre wychowanie i polska gościnność wpojona w rodzinnym domu zapewniła mu serdeczność pracujących w kuchni stworzeń i pozwalają mu często na przyglądanie się ich pracy i wypróbowywanie nowych przepisów w świetnie wyposażonej zamkowej kuchni.
Noszący się ze śmiałym zamiarem zostania w przyszłości restauratorem, Adam, w czym niepodobny jest do innych chłopaków z niewyobrażalnie bogatych starych rodzin, lubi gotować dla innych i co miesiąc urządza dla rodziny i przyjaciół wspaniałe kolacje w najlepszych restauracjach w Rosji.
Przywykł, oczywiście, jak każdy arystokrata, by w domu gotowała wykwalifikowana kucharka, a do stołu podawał kamerdyner i gosposia. Przywykł, by pilnować się i nawet na imprezach ze znajomymi pić z odpowiednich kieliszków i jeść nożem i widelcem. Nie przywykł natomiast, by ludzie w jego wieku otaczający go w szkole mieli tak prymitywne smaki.
Stryj Adama jest hodowcą drzew, a Niedamir pracuje razem z nim i niedługo otworzy własny sklep różdżkarski. Nie każdego stać na różdżkę od Wrońskich i nie każdego stać na specyfiki z ich apteki. Aptekę prowadzi Bogumił, ojciec Adama z zamiłowania wybitny alchemik. Mając w domu alchemika i hodowcę drzew łatwo wykształcić sobie mimowolnie powonienie niemal absolutne. Adaś podrywał kiedyś dziewczyny na zgadywanie smaków z zawiązanymi oczami. Na ogół nie wychodziło mu zbyt dobrze, choć zgadywał perfekcyjnie, ale to być może była kwestia tuszy i nietwarzowych okularów zasłaniających pół twarzy.
W te wakacje starsza siostra Adama Dobrawa zajmująca się na co dzień doradzaniem znanym i lubianym we wszelkich sprawach estetyki zabrała go na zakupy i dobrała nowe, cieńsze i jeszcze droższe rogowe oprawki, które pasują do orzechowych oczu. Nie wydają się dzięki temu już tak wyłupiaste, choć nie znaczy to wcale, że moc szkieł jest mniejsza – Adam jest bez nich ślepy jak kret i gubi się we własnym domu.
Własny dom Adama jest ogromny i zamieszkany od wieków przez co najmniej trzy pokolenia naraz. Sam ma czworo rodzeństwa, z czego najmłodszy jest zaledwie dwuletni Dionizy, ewidentnie faworyzujący Adama i Dobrawę jako jedynych członków rodziny, którym pozwala się względnie bez płaczu wykąpać. Adam wychował się w dużej, trzymającej się razem rodzinie, która podtrzymuje tradycje z niebywałym poświęceniem. Do dnia dzisiejszego na każdej lnianej chusteczce, którą Adam upycha do kieszeni wyszyte jest motto rodziny, a każdemu młodzieńcowi przekazuje się tajniki ogrodnictwa i podstawy sztuki różdżkarskiej. Choć nie do końca widzi siebie ujarzmiającego w przyszłości magię, by zgodziła się wstąpić w kawałek drewna, Adam nauczył się całkiem nieźle strugać w drewnie, wycinać w przyszłych różdżkach ozdoby: kwiaty i miniaturowe podobizny zwierząt.
Teraz pora zatem na pytanie: to jaki w zasadzie, do cholery, jest problem z Adamem. Bo wiadomo, że z każdym wysoko urodzonym prędzej czy później pojawia się jakiś problem.
Problemem są jego pieniądze, a właściwie to, że dla niego nie są problemem w ogóle i nie kryje się z tym wszem i wobec; brak mu kompletnie taktu, co przeczy książkowemu obyciu. Problemem jest jego pedantyczne przywiązanie do dobrego wychowania gryzące się z jego gościnnością i dość poczciwą naturą i potrzebą, by wyjść do ludzi. Problemem jest, że od momentu, w którym wybrał sobie Shawa na autorytet literacki zapragnął odstawić sobie w prawdziwym życiu „Pigmaliona” i być dla jakiejś zagubionej grubianki profesorem Higginsem.
Problemem jest to, że zawsze musi wygrywać, nauczony przez starsze rodzeństwo i rodzinne tradycje zaciekłej rywalizacji.
Problem jest taki, że nie wiadomo, co z niego będzie i czy przypadkiem nie dostaniesz niestrawności od jego nieporadnych rozmów i dodanego do gulaszu z roztrzepania cukru pudru.