IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  SzukajSzukaj  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  
Koldovstoretz
Koldovstoretz




 

 Zoria Rachmaninova

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Zosia Rachmaninova

Zoria Rachmaninova De99e9d085987b543ed138b908da61a0

Perersburg, Rosja

półkrwi

28 lat

przeciętny

dziennikarz/działacz społeczny
Zoria Rachmaninova Empty

PisanieZoria Rachmaninova   Zoria Rachmaninova EmptyPią Kwi 29 2016, 23:49
Меня зовут
Zoria Vadimova Rachmaninova



DATA URODZENIA: 1 marca 1968 / NAZWISKO MATKI: Stamatović / WIEK: 28
MIEJSCE ZAMIESZKANIA: St. Petersburg / STATUS KRWI: półkrwi
STAN MAJĄTKOWY: przeciętny / ZAWÓD: dziennikarz/działacz społeczny / KORGORUSZ: lampart


ALCHEMIA: 5 / FAUNA I FLORA: 5 / LECZNICTWO: 5 / MAGIA KREATYWNA: 5
MAGIA ZAKAZANA: 15 / OKULTYZM: 5 / SIŁA: 13 / TRANSFIGURACJA: 12
WIEDZA MAGICZNA: 15 / ZAKLĘCIA I UROKI: 28 / SZCZĘŚCIE: 5 / TALENT: 5


Odkąd pamiętam kłóciłam się ze swoją matką. Ona miała żal o zabranie jej młodości - ja, że nie była taka jak inne. Nie robiła mi kanapek z mielonką, odcinając przy tym skórki. Nie czytała bajek na dobranoc. Nie gotowała pysznych obiadów na które mogłam zapraszać przyjaciółki. Nie piekła ciasteczek do szkoły. Wreszcie - piła i znikała na całe dnie zmuszając mnie do zajmowania się domem i tatą.
Chyba uważa, że jesteśmy kwita. Ja zabrałam jej najlepsze lata życia, imprezy i prywatki. Ona mi beztroskie dzieciństwo.
Nie ma co dramatyzować. Nie wychowałam się w żadnej patologii, nikt się nie bił, nikt nie krzyczał, nikt nie rozbijał szklanek. Miałam własny pokój, w nim ładne lalki. I trochę ołowianych żołnierzyków. Codziennie czyste ubrania, trochę uroczych sukienek w szafie i krótkie włosy, przecież ojciec nigdy nie zaplótłby mi warkoczy. Mam jednak oczy i robię z nich użytek, nigdy nie miałam z tym problemów. Widziałam, że  matka nie potrafi nas pokochać. Mając już pięć lat czułam jak odsuwa się ode mnie kiedy próbuję objąć ją ramionami.
Nie było mi przykro kiedy pewnego dnia już nie wróciła. Miałam siedem lat i zostałam sama z niepełnosprawnym ojcem, ale nie czułam przerażenia. Tata w końcu, pomimo wózka, był naprawdę samodzielny, a ja od ponad roku sama chodziłam na zakupy do miasta, nie groziła nam śmierć z głodu. Dookoła było też wiele przyjaciół ojca - weteranów i wciąż aktywnych wojskowych, była też pani Agafia dbająca o porządek. Przychodziła dwa razy w tygodniu, ale do dzisiaj nie wiem za co płacił jej ojciec, skoro przez swoją pedantyczną naturę sam utrzymywał wszystko w nieskazitelnej czystości. Dbał też o mnie. Wychowywał mnie surowo, jak na wojskowego przystało, nie do końca rozumiejąc magię - ta pojawiła się w jego uporządkowanym życiu w osobie niemal o dekadę młodszej matce, została na stałe wraz z moimi narodzinami. Wzięli ślub na pięć miesięcy wcześniej i chociaż nigdy o tym nie rozmawialiśmy, domyślam się, że nie uklęknął przed matką z powodu wielkiej miłości, a poczucia obowiązku. Nigdy nie powiedział tego na głos - ale i jemu wyraźnie ulżyło kiedy zniknęła z naszego życia. Nigdy też nie dał mi odczuć, że jestem ciężarem, na swój sztywny i mrukliwy sposób pokazując, że mu na mnie zależy.
Płakałam jak dziecko kiedy zmarł sześć lat temu.
Nie był prostym człowiekiem - poharatany psychicznie przez wojnę, fizycznie przez kolejne lata pracy w milicji, odkąd pamiętam jeździł na wózku. Trafił na niego chwilę przed moimi pierwszymi urodzinami, do tej pory nie do końca wiem dlaczego. Nie rozmawialiśmy o trudnych tematach. O krzykach, które czasem budziły mnie w nocy, o kwiatach, które co roku, w milczeniu, składaliśmy na nieopisanych grobach, o tym dlaczego czasem przez kilka godzin potrafił patrzeć w dal, nie mówiąc przy tym ani słowa. To z historycznych książek dowiedziałam się o okrucieństwach wojny - i wtedy zrozumiałam jego milczenie.
Mam to po nim, też wolę milczeć niż mówić o tym co mnie boli.

A też kiedyś budziłam się w nocy z krzykiem. To było trochę ponad trzy miesiące, wydawało się, że cała wieczność. Miałam wtedy tylko dwadzieścia jeden lat - i wydawało mi się, że zjadłam już wszystkie rozumy. Buntowałam się od czasów szkoły, przeciwko systemowi, przeciwko hegemonii bogatych dzieciaków, przeciw niesprawiedliwości i podziałom. Przez niewyparzony język łapałam szlaban za szlabanem, często oskarżana o podburzanie innych. Złość wyładowywałam grą w quidditcha, Koldovstoretz nie widziało brutalniejszego pałkarza. Pozornie mogło wydawać się, że tak drobna dziewczyna jak ja nie pasuje do Zmor, ale nigdy nie odstawałam od chłopaków na boisku - a i często udawało mi się ich prześcigać podczas treningów. Drużyna była moją małą rodziną i chyba tylko dzięki chłopakom miło wspominam czasy szkolne. Do tej pory utrzymujemy kontakt, chociaż nie spotykamy się już na boisku. Po wyjściu z więzienia poziom agresji we krwi znacznie spadł, widok pałki potrafi wywołać we mnie stan przedhisteryczny. Już nie kojarzy mi się z tłuczkiem, a bólem. I tym okropnym dźwiękiem uderzenia o nagą, spoconą skórę.
W więzieniu jest albo przeraźliwie zimno, albo duszno, parno i gorąco - szczególnie na wybiegu. Biegnie się nieomal na oślep, próbując ochronić twarz przed pałkami, to pewnie sposób podpatrzony od mugolskiej milicji. Z tymże za tymi nie stoi człowiek, dlatego uderzają precyzyjnie, za każdym razem z tą samą siłą, zawsze trafiając w cel. Pierwsze uderzenie ogłusza. Drugie odbiera dech. Nie ważne jak szybko biegniesz, czy jesteś na przodzie czy z tyłu, nie wmieszasz się w tłum, nie ukryjesz przed uderzeniami. Trzy kółka dookoła starczą by ciało pokryło się krwiakami. Przy czwartym pękają kości, dlatego każą się zatrzymać. Unieruchomiony człowiek jest bezużyteczny. Nie musi już bać się kolejnego biegu - a przecież to obietnica, że już więcej nie będzie musiał ma zmusić do mówienia.
Nie szło się na wybieg codziennie, to mogłoby zabić, nic nie wywołuje bardziej niepotrzebnych pytań niż trup w więzieniu. Znajdowali inne metody. Głódówka. Zimno. Nieustannie kapiąca woda z dachu, ciągłe przeszukiwania. Godziny stania pod ścianą podczas przewracania celi do góry nogami. I wciąż, i wciąż te same pytania. Wiemy, że jesteś z Raskolnikami. Powiedz nam kim są twoi przełożeni a puścimy cię wolno. Prędzej czy później znajdziemy na to dowody, powiedz nam wcześniej a nie zgnijesz w więzieniu. Puścimy cię wolno.
Z czasem przestałam wierzyć, że wolność jest możliwa. Tak było prościej.
Najzabawniejsze jest to, że wtedy nie byłam jedną z nich. Jasne, marzyłam o tym, ale przecież nie trafia się do nich ot tak z ulicy, to oni znajdują ciebie - nie odwrotnie. Prowadziłam swoją, jak to nazwali, wywrotową stację radiową, namawiając tych czterech do siedmiu słuchaczy by buntowali się przeciwko hegemonii Starszyzny i otworzyli oczy na prawdę, bo już czas. Pisałam pełne złości felietony, niektóre nawet zostały opublikowane. Ale nie współpracowałam z Raskolnikami - dlatego też, po stu trzech dniach zobaczyłam słońce. Zapewne mogli mnie trzymać dłużej, ale pieniądze potrafią załatwić wszystko. Pieniądze i były mąż - co za życiowa ekscentryczność, dwadzieścia jeden lat i na karku nie dość, że kartoteka to jeszcze rozwód. Miałam dziewiętnaście lat kiedy wyszłam za mąż, wszyscy których znałam mówili, że to szaleństwo. My jednak byliśmy zakochani, można powiedzieć wręcz, że szaleńczo, stęsknieni swojego towarzystwa, przez rok rozdzieleni przymusem skończenia przeze mnie edukacji. Pomyśleć, że przez większość czasów szkolnych nie mieliśmy pojęcia o swoim istnieniu - nie ma w tym niczego dziwnego, w końcu obracaliśmy się w zupełnie innych kręgach. Ale kiedy nasze drogi wreszcie się połączyły - to było jak uderzenie pioruna. Kiedy po raz pierwszy splotłam jego palce z własnymi, a jego usta musnęły moje poczułam, że to stan idealny. Łatwo było stracić głowę, szybko zapomnieć jak wyglądał świat bez niego.
Dlatego na chwilę musiałam odejść. Kiedy na moim palcu zabłysła obrączka poczułam jak ten związek pochłania mnie całkowicie - tak prosto było się zatracić. A ja przecież chciałam być buntownikiem, bojownikiem o wolność, te dwa obrazki wydawały się nie pasować. Myślałam, że wybieram siebie, w rzeczywistości wybrałam tylko samolubny idiotyzm podpisując papiery rozwodowe. Aresztowano mnie kiedy powoli zaczęłam zdawać sobie sprawę co jest ważne, a co ważniejsze. I to było właśnie największą torturą. Przekonanie, że za późno zhierarchizowałam swoje priorytety, że w pewien sposób zasłużyłam na karę. Te sto trzy dni za kratami wcale nie były żadnym khatarsis, leżąc w bezpiecznych ramionach Evgeniya wcale nie czułam ulgi. Wdzięczność, wielką. Ale i strach - że pójdzie po rozum do głowy i zostawi mnie tak, jak ja zostawiłam jego.
Do tej pory tego nie zrobił.
Równo dwadzieścia jeden dni po wyjściu z więzienia, Raskolnicy zapukali do moich drzwi. Takim propozycjom się nie odmawia - wspinam się więc w swojej sekretnej, politycznej karierze od prawie siedmiu lat. Lubię myśleć, że osiągnęłam już dużo i jestem ważną personą, ale zawsze może się okazać, że po prostu bardzo mało wiem. Podszkoliłam się za to z zakresu czarnej magii i zrobiłam dla sprawy znacznie więcej niż głupie, pełne butności audycje radiowe.
Okazało się też, że „dawny więzień” w życiorysie czyni z człowieka personę pożądaną w pewnych kręgach - to akurat zdziwiło, byłam przygotowana na pustelniczy żywot do końca mych dni. Nagle stałam się niezwykle interesująca, jakby regularne obijanie pałką dodało kilka punktów IQ albo wytworzyło nowe zwoje mózgowe odpowiedzialne za poczucie humoru czy doskonałe opowiadanie historii. Nie sądzę, że pobyt w więzieniu uczynił ze mnie ciekawszego człowieka, wręcz przeciwnie. Po prostu uspokoiłam się po wyjściu, spędzam więcej czasu nad książkami, mam do powiedzenia coś więcej niż puste pogróżki. To chyba się ceni - myślę jednak, że podobny spokój przychodzi z wiekiem, nie musi z uderzeniami pałek.

Minęło już trochę czasu - nocami śpię już spokojniej, nie budzę się z krzykiem, co najwyżej cichym łkaniem, koszmary dręczą mnie tylko okazjonalnie. Nie sprawdzam na każdym kroku czy nie jestem śledzona, nie boje się nowych miejsc. Ułożyłam swoje życie. Rutyna jest przyjemna. Porankiem – niezależnie od pogody – w szarych, luźnych spodniach odbieram poranną prasę i idę do piekarni po świeże pieczywo. Szczególnie upodobałam sobie to francuskie. Wracam do mieszkania, parzę czarną kawę dla dwojga, potem przeglądam prasę. Nie śpieszę się, ciemne włosy definiują na nowo pojęcie chaosu,  zarost Evgeniya przestaje przyjemnie drapać.
W okolicach południa idę pływać. Nigdy nie wróciłam do biegania - woda mnie uspokaja. Kilkadziesiąt długości basenów w szybkim tempie, potem kilka wolniejszych, mogę odciąć się od świata zewnętrznego i pogrążyć we własnych myślach. Ciepły prysznic, nieco poprzecierane jeansy, miejski luz końca XX wieku. Może i blisko mi do trzydziestki, ale wciąż mam słabość do czapek, lubię myśleć, że dodają mi nieco zawadiackiego uroku.
Potem wpadam na chwilę do redakcji Trybuna Ludowego, oddać swoje teksty. Gawędzę z naczelnym, poznaliśmy się dobrze przez ostatnie pięć lat. Szybko zleciało.
Wieczorami zawsze znajdzie się wydarzenie kulturalne w którym trzeba wziąć udział - czy to jako działacz społeczny, czy jako partnerka znanego pianisty. Zdecydowanie wolę te drugie, Evgieni wygląda w blasku reflektorów znacznie lepiej niż ja. Mnie swobodniej w roli żony utalentowanego artysty (co z tego, że nie jesteśmy małżeństwem) niż gwiazdy wieczoru. Wracamy do domu nad ranem, na mojej twarzy często widać zmęczenie - a mimo to wybieramy okrężną drogą, spacerując wąskimi uliczkami i ciesząc się spokojem nocy. To też moja chwila na jeden, jedyny papieros dziennie, wypalony przed drzwiami. Szukając gwiazd (widać ich coraz mniej), rozkoszuje się dymem rozchodzącym po całym ciele. Staram się rzucić, to podobno zdrowe i może pomóc w moich… naszych usilnych staraniach o powiększenie rodziny. Nie mówię tego głośno, ale gdzieś tam czuję, że to i tak nic nie da, że comiesięczne rozczarowanie - wolę nie liczyć ile ich mamy za sobą - jest kolejnym więziennym uszkodzeniem. I chociaż się staram, to ciężko jest mi się w tym momencie pozbyć poczucia niesprawiedliwości. Oraz odrobiny żalu, do samej siebie. Mogłam być mądrzejsza.

Pierwszym słowem jakie wypowiedziałam w swoim życiu było nie.


Powrót do góry Go down
Mistrz Gry

Zoria Rachmaninova 1ERq90H
Zoria Rachmaninova Empty

PisanieRe: Zoria Rachmaninova   Zoria Rachmaninova EmptyWto Maj 03 2016, 15:01
Здравствуйте!

Zoria jako dziennikarka i działacz społeczny z pewnością będzie mogła wiele zrobić dla tych, którzy czują się gorsi i lekceważeni przez Starszyznę – a ostatnimi czasy takich nie brakuje. Brudnokrwiści zaczynają się budzić do walki, o czym świadczą coraz częstsze informacje na ich temat. Zosia nie miała łatwego życia, jednak teraz wszystko zdaje się być na dobrej drodze – ma w końcu u swego boku Eugeniusza, wybitnego pianistę.

Bonusy za kartę postaci


Bonusy do statystyk:
+3pkt do zaklęć i uroków
+2pkt do transfiguracji
+3pkt do siły fizycznej

Otrzymuje ode mnie także Busolę Pragnień – przedmiot, który ponoć nie istnieje! Wygląda jak duży, kieszonkowy zegarek z pięknym grawerunkiem na złotym wieczku zabezpieczającym tarczę. Wirująca wewnątrz wskazówka w kształcie splątanych wici winorośli wskazuję drogę do tego, czego Twe serce najbardziej pragnie. Bardzo często w rękach niezdecydowanych ludzi winorośle się rozplatają wskazując wiele kierunków jednocześnie.

Na zakończenie

Stworzona przez Ciebie karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz na start 800 punktów fabularnych do wykorzystania w punkcie Mistrza Gry. Możesz już bez przeszkód zacząć rozgrywkę na forum, lecz przed rozpoczęciem fabularnych przygód Twojej postaci prosimy o skrupulatne uzupełnienie pól w profilu. Warto również wnikliwie zapoznać się z tematami zamieszczonymi w dziale fabularnym. W razie jakichkolwiek wątpliwości, problemów lub sugestii odnośnie rozwoju naszej magicznej społeczności, zachęcamy do kontaktowania się z administracją forum. Życzymy wielu ciekawych rozgrywek w grze i przyjemnego spędzania z nami czasu!
Powrót do góry Go down
 
Zoria Rachmaninova
Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1


Skocz do:  
Czarodzieje, którzy przeglądają ten temat:
Nie możesz odpowiadać w tematach
Napisz nowy tematSkocz do: