IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  SzukajSzukaj  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  
Koldovstoretz
Koldovstoretz




 

 Las Chodzących Drzew

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Mistrz Gry

Las Chodzących Drzew 1ERq90H
Las Chodzących Drzew Empty

PisanieLas Chodzących Drzew   Las Chodzących Drzew EmptyPon Kwi 04 2016, 21:19
Las Chodzących Drzew

Zgubienie się w tym oto niepozornym skupisku drzew, niewiele różni się od stracenia orientacji wewnątrz najgorszego labiryntu, jaki można sobie wyobrazić. Dla lepszego zrozumienia sprawy można przykładowo wyobrazić sobie korytarz, który wydłuża się w miarę jego pokonywania. Ta oto koszmarna wizja wspaniale oddaje emocje towarzyszące gapiom, zwykle przypadkiem trafiających na ten teren. Wystarczy wejść kilkadziesiąt stóp wgłąb lasu, by zorientować się, że drzewa ciągle zmieniają swe położenie za ich plecami. Czy to zwykłe iluzje? Czy może drzewa w istocie przemieszczają się? Czy las ten posiada świadomość? Na te pytania nikt nie znalazł jeszcze klarownej odpowiedzi, a pytań w głowie rodzi się za każdym razem coraz więcej.
Powrót do góry Go down
Berta Sikvdili

Las Chodzących Drzew 2009978

Ambrolauri, Gruzja

półkrwi

18 lat

IX klasa

przeciętny

Alruana
Las Chodzących Drzew Empty

PisanieRe: Las Chodzących Drzew   Las Chodzących Drzew EmptyPią Paź 21 2016, 20:13
Idę po ścieżce wyścielonej dywanem kolorowych liści. Zatapiam stopy w miękkiej ziemi, żałując butów, które nie pozwalają mi poczuć ich wilgoci i chłodu – mam wrażenie, jakby były odbiciem mojego wnętrza, z którego uleciały już motyle.
Ślizgam się.
Rozkładam więc ręce, aby być jak te wrony nad moją głową, które żerują na ostateczne potknięcie.
Ślizgam się.
Rozkładam więc ręce, aby polecieć w razie, gdyby nogi nie chciały już iść – gdyby liście już nie chciały mojego ciężaru.
Korzeń podstawia mi nogę. Ku niezadowoleniu wron – nieskutecznie.
-Halo? - pytam, kiedy czuję na twarzy cień rzucany przez drzewa. Cień, który jest kładką pomiędzy dwoma światami – moim i tym, w którym długowłosy chłopak (a nogi moje pędzące do niego) bawi się w samotność (wciąż uważam za żart, że woli ten szum i ciemność lasu od ciepłego kominka i moich skrzypiec).
Wchodzę pomiędzy kolumny z najprawdziwszej kory, której dotyk lubię, a której szorstkość przypomina dłonie Soso. Spoglądam jeszcze raz w górę i wciąż widzę ptaki, które kraczą głośno, przyprawiając o dreszcze. Gałązka łamie się pod moim butem, a jej trzask sprawia, że podskakuję.
-Soso? - wołam, trochę zniecierpliwiona. Wyglądam jego obecności, której tak bardzo się spodziewam i dla której teraz wchodzę do lasu. Kolejna gałązka łamie się, a ja znów podskakuję i zaciskam kciuk między resztą palców, wzdychając. -Soso? - powtarzam.
Kiedy słyszę kolejny trzask, a wrony zdają się głośniejsze, zaczynam się cofać, nie spuszczając z oczu głębi, którą mam przed sobą. Dalej drzewa robią się gęstsze. Mogłabym tam umrzeć ze strachu.
Ślizgam się znowu. I nagle uderzam plecami w pień. Odwracam się gwałtownie, a moje włosy okręcają się wokół. Spoglądam w dół – zdaje mi się, że wracałam po śladach, a skoro tak, drzewo nie powinno tu stać. Biorę głęboki oddech i uśmiecham się.
Głupia, nie panikuj.
Zbieram się na odwagę i znów postanawiam iść w głąb. Jednak okazuje się, że przede mną też wyrosło drzewo.
NIE BYŁO GO TU WCZEŚNIEJ.
-SOSO!- MÓWIĘ CAŁKIEM SPOKOJNIE, WCALE NIE KRZYCZĘ.
Powrót do góry Go down
Soso Licheli

Las Chodzących Drzew Tumblr_inline_nw2fxu2UiB1tae3h3_500

nieznana

poświst

23 lata

ubogi

pomocnik borowego
Las Chodzących Drzew Empty

PisanieRe: Las Chodzących Drzew   Las Chodzących Drzew EmptyPią Paź 21 2016, 20:47
Krzyki ptaków są głośne. Wdzierają się do głowy gwałtownie i zostają w niej na długo, trując myśli. Zastępując własnymi te twoje.
Myśli te nie zawsze są przyjemne. Intensywnie plądrują umysł swymi zagadkami i niejasnością obrazów, które chcą przekazać. Są informatorami o rzeczach z góry. Przynoszą wizję tego, czego nie widać z dołu, tego, co dla nas, stąpających po ziemi ograniczone.
Ptaki są szpiegami, zlewającymi się z tłem, wtapiającymi w niego, choć wciąż mówiącymi dyskretnie o swojej obecności. Są widoczne, a jednak niezauważane.
Zawsze przynoszą wieści. Są wierne, jakby takimi właśnie je stworzono.
Przyjaciele. Przerywając samotność.
Czynności wykonywane w swojej głowie, przenoszone na czyny, odseparowane od myśli wyobraźni i przecięte mocno sztyletem wroniego skrzeku, przeistaczającego się w słowa; zostają przerwane. Czas się nagle zatrzymuje. Słowa zwiastują kłopoty – zapewne wyolbrzymione. Czujność nigdy jednak nie gaśnie, podsycana doświadczeniem, nawykiem i przyzwyczajeniem. Czarne włosy zmieniając swą pozycję, spływając po plecach, na których znalazły się dzięki machnięciu ręki.
Cokolwiek robił, mogło poczekać.
Ptaki przyniosły na swych czarnych piórach wieści. Włożyły mu do głowy szlak. Były jego oczami i najlepszą obserwacją – patrzyły z góry.
Cienie pogłębiały się po drodze. Jasność znikała za plecami, a w raz z nią uczucie spokoju i błogiej samotności. Pojawiały się lekkie dreszcze, unoszące małe włoski na ciele. Wszystko było gotowe, wraz z wkroczeniem na niebezpieczny teren. Nawet on, mając oczy i uszy wszędzie dookoła, u góry, u dołu, przed sobą i za plecami – nie lubił chadzać tymi zdradliwymi ścieżkami. Nie przypominały labiryntu latorośli, splecionych mocnym splotem wokół drewnianych stelaży. Choć te też długie, rozszerzające się i zwężające wraz z wzrostem i spadkiem pagórka również sprawiały wrażenie nieskończonych – zawsze koniec miały.
Po co wybrała tą drogę?
Uczucie niepokoju nie władało jego ciałem, ani umysłem. Było jednak, cały czas wyczuwalne, świdrujące gdzieś na tyle jego głowy.
Gdyby nie uczy u góry, które prowadziły go myślami pojawiającymi się w głowie, zgubiłby się już dawno. Nigdy nie odnalazłby do niej drogi.
Zgrabne ruchy nie były naturalne, choć wydawały się bezwysiłkowe. Płynął między ruchomymi drzewami, między iluzjami, które tworzyły przed jego nosem. Lekki chód nie łamał patyków, znajdujących się pod ciężkimi podeszwami – jakby i te nabrały przy nim lekkości – ślady w błocie również szybko się zatapiały. Jakby wcale go tu nie było; znikał między tańczącymi gałęziami.
Czujny, cichy, obserwujący.
Wiedział, w którą stronę zmierza, wiedział, gdzie znajdują się pułapki. Dzięki tym oczom u góry. Dzięki tym wronom, czyhającym na duszę – jego była wystarczającym pożywieniem dla ich chciwości. Zawarli układ, dobili targu, podpisali pakt, nawet, gdy o tym nie wiedzieli.
- Jestem tutaj – Głos zawsze ochrypły, rozdzierający powietrze, a jednak mieszający się w otoczenie i jego dźwięki; w ten chrupot gałęzi, w ten szelest liści. Odznaczał się i topił jednocześnie.
Dłoń odnalazła przerwę w wachlarzu długich włosów opadających na ramię. Przemknęła między nimi, by uścisnąć ten kawałek ciała, który zdawał się drżeć nieznacznie. Gest, który miał dodać otuchy – nie był najlepszy w gestach. Ciężar, który spadł z serca na widok tych blond włosów powinien być wystarczającym podziękowaniem dla wron, skrzeczących w zadowoleniu nad ich głowami. Nie były jej wrogami. Były tylko jego szpiegami.
- Czemu tu jesteś? – Gniew wymieszany z troską, nie malujący się ani odrobinę na kamiennej twarzy. Tylko oczy lśniły, odbijając w swojej głębi ruchy gałęzi i zgniliznę wiszących na nich ostatkami sił liści. Nie powinno jej tu być. To nie miejsce dla istoty tak kruchej.
Powrót do góry Go down
Berta Sikvdili

Las Chodzących Drzew 2009978

Ambrolauri, Gruzja

półkrwi

18 lat

IX klasa

przeciętny

Alruana
Las Chodzących Drzew Empty

PisanieRe: Las Chodzących Drzew   Las Chodzących Drzew EmptyPią Paź 21 2016, 21:36
Powietrze staje się cięższe. Korony drzew łapią się za dłonie, stęsknione, drżące przy tym, łamliwe. Strącają z siebie nawzajem złote liście, które jak łzy spływają w dół, spokojnym lotem, który kończy się pod moimi nogami – a zdaje mi się przy tym, że ziemia pęka z żalu.
Strącają z siebie nawzajem ostatnie owoce wiosennej miłości. Miłości umierającej na jesień. Liście wypłowiałe, smutne, gnijące.
Jednak ciągle się szturchają, ciągle chcą swojego dotyku, jakby nie mogły uwierzyć, że to uczucie się skończyło. Ale nic nie czują. Żadnych uniesień.
Wracają do siebie, szukają swoich dłoni, żeby upewnić się, że serce nadal bije i ocieka szaleństwem. I płaczą, bo nie ma tu tego, czego szukały.
Tak jest co roku.
To ten dzień, w którym szukamy miłości, aby upewnić się, że nadal istnieje.
Widzę coraz mniej nieba. Wrony znikają, jedna po drugiej – ubywają. Pozostaje po nich tylko głuchy krzyk, wciąż odbijający się echem w mojej głowie. Wydaje mi się, że otacza mnie milion istnień, które bawią się, starając nadepnąć w moje ślady. Słyszę ich kroki. Wiatr, który ledwie może poruszać się między konarami, przynosi ich oddechy. Kręcę się w kółko, ale one są szybsze – nie mogę ich dostrzec.
Król olch i jego stwory.
Kręcę się w kółko, nerwowo drepczę w miejscu. A kiedy kręci mi się w głowie i przestaję, opierając ręce na kolanach, aby pochylając się do przodu, odpocząć – uświadamiam sobie, że straciłam wszelkie pojęcie o stronach świata. Nie wiem nawet w którą stronę powinnam się udać, aby wrócić do miejsca, z którego przybyłam. Upadam na kolana i przeczesuję ściółkę, aby odszukać odciski moich butów. Słyszę skrzypienie drewna, jakby starej podłogi. Unoszę wzrok, który przepełniony jest błaganiem. Błaganiem tak wielkim.
Proszę, niech to nie będą krasnoludki.
I podrywam się do biegu, który jednak nie trwa zbyt długo – nawet wzrastająca panika nie jest w stanie zrobić ze mnie sportowca. Nie oszukuję się w tej kwestii.
-SO-SSS-O – krzyczę, kiedy słyszę jego głos i czuję dłoń, z której ciepło promienieje do zakamarków ciała tak głębokich, że wstrząsa mną gwałtowny, jednolity dreszcz. -Do kroćset fur beczek, co ty tutaj robisz?! - ciągnę, chwytając dłoń Soso w obydwie ręce – bo pewnie chciał ją zabrać, kiedy obróciłam się (a bardzo chciałam czuć, że jest tutaj naprawdę i nikt mnie nie porwie), a która jest duża i zbyt ciężka, abym mogła przytrzymać ją palcami tylko jednej ręki. Zaraz jednak zamykam usta, jakby w obawie, że uleci przez nie duch, którego o mało nie wyzionęłam przed chwilą. I uświadamiam sobie, że pytanie, które zadałam, nie było zbyt trafione. Widzę jednak ten pełen zrozumienia (i stabilności, którą zawsze w nim odnajduję) wzrok i wiem, że moje „pytania nie było” wypowiedziane z myślach, już zostało spełnione.
-Przyszłam cię odwiedzić! - wybucham entuzjazmem i możliwe, że trochę się przy tym chwieję, jak latawiec i pluję odrobinę.
Lepiej trzymaj tą bertową dłoń, inaczej ucieknie na wietrze i wplącze się między gałęzie. A Ty nie masz drabiny, żeby móc wejść i ją ściągnąć.
Powrót do góry Go down
Soso Licheli

Las Chodzących Drzew Tumblr_inline_nw2fxu2UiB1tae3h3_500

nieznana

poświst

23 lata

ubogi

pomocnik borowego
Las Chodzących Drzew Empty

PisanieRe: Las Chodzących Drzew   Las Chodzących Drzew EmptyNie Paź 23 2016, 14:22
A gdyby ptaki nie prowadziły?
Złość drgała lekko w walce ze zmartwieniem. Kotłowały się pomiędzy fałdami umysłu; nie mogły ogłosić ostatecznego werdyktu. Kto zdobył więcej punktów na ringu? Kto wygrał ten pojedynek, którego wygraną była kontrola nad czynami leśnego chłopca?
Wciąż nic nie było jasne. Wciąż wszystko czekało na rozstrzygnięcie.
A tymczasem ciemne oczy zaszły lekką mgłą, przypominającą tą, otaczającą okolicę; plączącą się między kostkami i zaciskającą na nich swe dłonie, by zaraz móc pociągnąć w otchłań – w nieznane.
Nigdy by jej nie znalazł.
A walka wciąż trwała. Wynik wciąż niejednoznaczny.
- To było głupie- powiedział głosem już mniej przepełnionym osiadłą na gardle chrypką. Lecz oczy wciąż przysłonięte były szarością. Martwił się. To było pewne.
Chęć pociągnięcia tego kruchego, niewielkiego ciała, by móc puścić się szybkim krokiem, o ile nie biegiem, przez te gęstwiny poruszających się drzew (żałował, że i one nie mówiły), wywodząca się z gniewu, ustępowała w tej kwestii zmartwieniu. Zaróżowione policzki nie mogły pochłonąć więcej czerwieni. Nie tej, wynikającej z wysiłku.
- Nie mogłaś wybrać innej drogi?- To było głupie. Tym razem górowała złość.
Surowy wyraz twarzy, karcący z powołania, troszczący się, rozgniewany; kontrastował z dłonią, która zacisnęła się na tej, w której objęciach się znalazła. Objęcie to było zimne, rozedrgane. Znów wkroczyło zatroskanie.
Ten pojedynek nigdy się nie skończy. Na zawsze pozostanie rozdarty pomiędzy te dwa stany. A wszystko za sprawą tego umysłu, skrytego pod blond włosami – splątanymi, przestraszonymi, całymi w nieładzie. Jego też nie były w lepszym stanie.
Nie miał na sobie nic, czy mógłby okryć to rozedrgane dziewczę, którego każdy jeden ruch i każde jedno westchnięcie znał na pamięć. Interpretował ją na jeden właściwy sposób – ten prawdziwy, wywodzący się z głębi jej lekkiego organizmu, podatnego na wszystko, co dookoła nieprzyjazne. Jakby tak jasna osoba miała w sobie zbyt wiele światła, by mogła pozostać niezauważona przez cienie – a one bardzo chciały zniszczyć te promienie, które od niej emanowały. Atakowały ją, od zewnątrz i od środka. Chciały ją mieć dla siebie.
I kimże był on? Stojący w cieniu, odnajdujący w nim swoje miejsce. Czy był obrońcą tej odrobiny słońca chwiejącej się na wietrze?
To wpisał do swej listy obowiązków. Nie mógłby inaczej. Ciemność była zakorzeniona w nim zbyt głęboko, by mógł przejść obok niej obojętnie.
- Odprowadzę cię do szkoły. – Tylko to wydawało się słuszne. Tylko to takie było. Miejsca zbyt niestabilne w swym mroku nie było dobrym środowiskiem dla niej. Jego zadaniem było ją stąd wydostać. Tym jednym pociągnięciem w stronę, którą sugerowały mu ptaki. Jak najdalej od tego błota, przylepiającego się do podeszwy i tych liści, gnijących pomiędzy wystającymi korzeniami.
Słońce nie miało szans tu przetrwać.
Powrót do góry Go down
Weles
Las Chodzących Drzew Empty

PisanieRe: Las Chodzących Drzew   Las Chodzących Drzew EmptyNie Paź 23 2016, 19:43
Kto wie ile tu jeszcze spędzicie czasu? Jeszcze przed momentem znałeś drogę Soso, teraz jednak nie jesteś jej pewien. To drzewo chwilę wcześniej na pewno za tobą nie stało. Nadzieja w ptakach, które może wiedzą, w którą stronę jest wyjście - gwarancji, że dla ciebie go poszukają nie masz żadnego. I nadzieja w Simargłu, który w końcu jest boskim opiekunem zwierząt. Może się ulituje nad Namaszczonym.
Ty Berto już całkiem się pogubiłaś. Czy pamiętałaś wziąć swoją kunsztownie zdobioną w winorośla wsuwkę do włosów? Sama doskonale wiesz jak często pomagała ci zakończyć sukcesem wyprawy i wiele czynności. Pytanie czy dzisiaj cię nie zawiedzie?
Jesteście teraz w środku lasu, który z niewiadomych śmiertelnikom względów ciągle zmienia swój kształt i w żadnym wypadku nie możecie być pewni, że dacie radę wrócić. Mimo, że zima jeszcze nie nadeszła ciężko powiedzieć, żeby było wam ciepło.
Raczej nie odbierzecie dobrze faktu, że wiatr się wzmaga, a gdzieś w okolicy was słychać szelest. Szelest i trzaskanie gałęzi. Nie jesteście sami.
Choć może to tylko ptaki.

Jedno z was rzuca kostką k6.
1 – Nie ma się czego bać. To tylko wrony i wiatr.
2 – Nim się zorientowaliście drzewa zmieniły swe położenie tak, że za nic nie wrócicie poprzednią drogą. Musicie poszukać nowej.
3 – Coś nie tylko zaszeleściło, ale też zajęczało. Po wypatrzeniu źródła dźwięku jesteście pewni, że to ranny jaroszek. Pytanie czy nie udaje?
4 – Jesteście pewni, że coś przeczołgało się po waszych stopach. Na szczęście już po chwili okazuje się, że to tylko mlekowy żmij.
5 – Wygląda na to, że zwróciliście na siebie uwagę dobrochoczego. Ent najwyraźniej nie uznał was za zagrożenie i jest gotów wam pomóc wyjść z lasu. A przynajmniej wykonuje zachęcające gesty.
6 – Słyszycie wycie i zbliżające się zwierzę… A może nawet całe stado? Lepiej, byście szybko stąd czmychnęli.
Powrót do góry Go down
Berta Sikvdili

Las Chodzących Drzew 2009978

Ambrolauri, Gruzja

półkrwi

18 lat

IX klasa

przeciętny

Alruana
Las Chodzących Drzew Empty

PisanieRe: Las Chodzących Drzew   Las Chodzących Drzew EmptyPią Lis 04 2016, 19:46
Rozdzióbią nas kruki, wrony...
Będziemy stać tutaj, wpatrzeni w siebie, stabilni na wietrze – który będzie zdawał się wiać z każdej strony. A może będziemy szli powoli, trzymając się za ręce, niezmęczeni drogą – która zawsze będzie wydawała się być pod górkę. A Ty będziesz przy tym uśmiechnięty i rozluźniony, mój drogi Soso. Bo przywiązałeś sznureczek do serca i już nigdzie nie porwą mnie chmury.
Będziemy teraz szarpać się i kłócić. I śpiew zamieni się w krzyki. I będę cała czerwona ze złości – czerwieńsza niż rumieńce z miłości. I uleci cały ten sens mojej wędrówki, a Twoje ramiona opadną. Połamiesz sobie skrzydła, Soso. Nie będę zbierać kolejnych piór do poduszki.
Będziemy teraz błądzić w poszukiwaniu drogi do domu. Wdrapię się na Twoje plecy i będę plotła warkocze, wyrywając przy tym kosmyki splątane w niewypowiedziane słowa. I będę z nich czytać, dmuchając w Twoją szyję kolorowymi obłokami – mówiąc o Twoich własnych myślach, których nie potrafisz rozwikłać. Poczujesz moje palce wgryzające się w ramiona – za każdym razem, kiedy mocniejszy wiatr sprawi, że ciepło zaciśniętych na Twoich bokach ud, zacznie stygnąć. Omijajmy ciernie. Żyję w mydlanej bańce
Twojej
miłości.

Prycham krótko, marszcząc brwi. Zawsze zdaje mi się, że przywykłam do sposobu, w jaki wyraża emocje. A wtedy, chociaż niebo jest bezchmurne, słyszę błyskawice – Zeusa, który owładnięty szaleństwem ciska nimi, nie zważając na rany, które nigdy nie będą miały okazji zasklepić się na stałe.
-Gdybyś dawał znaki życia – zaczynam, spuszczając wzrok – wcale nie musiałabym cię szukać.
Pozwalam się ciągnąć, a nawet – wyczuwając szarpnięcie – puszczam drugą rękę wolno i nawet przechylam się troszeczkę, rozkładając jak samolot, żeby pofrunąć kawałek, kiedy Soso zaczyna teatrzyk, w którym jestem lalką. Czuję, że pewną część mnie spotkał zawód, który rozgrzewa mnie złością iskierek. Pozostaję jednak płynna, przelewając się między jego palcami.
Zawsze to samo.
Przychodzę, a on wpada w panikę, która wypełza mu uszami i dziurkami w nosie.
Łapie mnie za rękę i prowadzi. Do szkoły. Do domu. Nawet do samej Gruzji.
Odstawi mnie na ganek i odwróci się, aby wrócić po dwóch krokach – bezpieczniej przecież będzie położyć mnie do łóżka.
Muszę przytykać czoło do jego ust, bo innego całusa nie dostanę.
Znika. I tyle go widziałam.
-Co dziś robiłeś? - pytam i zapieram się, wbijając niziutkie obcasy butów w błoto (mając nadzieję, że to go zatrzyma). -To był super dzień, co? Pewnie... - zaczynam rozglądać się dookoła w poszukiwaniu zajęć, które tak bardzo pochłaniają całe życie Licheliego.
-Pewnie miałeś... dużo roboty...- i milknę na dłuższą chwilę. Zdaje się, że już tędy szliśmy. Łatwiej byłoby mi zobaczyć cokolwiek, gdyby nie zasłaniał mi wszystkiego burzą loków i mostem ramion. Odruchowo odłączam się jedną ręką od nadgarstka Soso i przeszukuję głowę.
Nie mam mojej wsuwki.
Tak, gdziekolwiek – rozdzióbią nas kruki, wrony...


Ostatnio zmieniony przez Berta Sikvdili dnia Pią Lis 04 2016, 22:46, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Go down
Mistrz Gry

Las Chodzących Drzew 1ERq90H
Las Chodzących Drzew Empty

PisanieRe: Las Chodzących Drzew   Las Chodzących Drzew EmptyPią Lis 04 2016, 19:46
The member 'Berta Sikvdili' has done the following action : Kostki


'k6' : 1
Powrót do góry Go down
Las Chodzących Drzew Empty

PisanieRe: Las Chodzących Drzew   Las Chodzących Drzew Empty
Powrót do góry Go down
 
Las Chodzących Drzew
Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1
 Similar topics
-
» Las Tańczących Drzew


Skocz do:  
Czarodzieje, którzy przeglądają ten temat:
Nie możesz odpowiadać w tematach
Napisz nowy tematSkocz do: