IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  SzukajSzukaj  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  
Koldovstoretz
Koldovstoretz




 

 Kijów; lipiec 1996 | Leonid&Ludmila

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Ludmila Vasilchenko

Stay wild moon child

Petersburg

błękitna

29 lat

zamożny

siewca wiatru
Kijów; lipiec 1996 | Leonid&Ludmila Empty

PisanieKijów; lipiec 1996 | Leonid&Ludmila   Kijów; lipiec 1996 | Leonid&Ludmila EmptyCzw Lis 17 2016, 20:33
Małżeństwo kuzyna Maksyma obchodzi mnie dokładnie tyle co zeszłoroczny śnieg. Ani ja jego nie lubię, ani on mnie. Lubię za to jego matkę, cioteczkę Zoję, która przed przybraniem miana Vasilchenko nazywała się Zakharenko. I chyba dlatego tak mało ją obchodzi co robię ze swoim życiem i jak to się ma do tego co wypada, a co nie. Zawsze powtarza, że najważniejsze żebym była szczęśliwa. Kochane z niej stworzenie, kochane. Tylko dzięki niej dostałam zaproszenie na wesele, jestem tego zupełnie pewna. A tak się złożyło, że cholernie potrzebowałam powodu żeby przyjechać. Nauczyłam się już, że nie warto pojawiać się w Kijowie bez odpowiedniej wymówki; trudno się zrelaksować pod ciągłym ostrzałem niechętnych spojrzeń. Co innego ślub czy pogrzeb! Wokół jest tylu gości, że nikt nie skupia się na tym jak bardzo nie powinno mnie tu być. A ja ze swojej strony robię wszystko by się za bardzo nie wyróżniać. Dobrze mi, gdy choć przez krótką chwilę jestem tylko jedną z wielu panien Vasilchenko (i ani trochę nie przeszkadza mi to, że jestem z nas wszystkich najstarsza!). Siedzę przy stole wśród swojego znacznie młodszego kuzynostwa. Leniwie popijam wino, kołysząc jedną nogą w rytm skocznej melodii. Wcześniej gawędziłam z Veroshką, ale teraz moja mała siostra nie może się opędzić od adoratorów i od pół godziny nie opuściła parkietu. Muszę przyznać, że trochę jej tego zazdroszczę.  
Z rozmyślań wyrwa mnie zaproszenie do tańca, któremu nie mogłabym odmówić - prosi wszak papa. Wesele trwa zaledwie od kilku godzin, ale jego policzki są już mocno zarumienione, a oczy błyszczą radośnie. Cieplej mi się robi na sercu. To taka miła odmiana, gdy wyjątkowo nie spogląda na mnie z wyrzutem, a z miłością. Głośno odstawiam pusty kieliszek na stół, zadzieram kolorową spódnicę i przeskakuje przez ławkę, by dołączyć do niego w głośnym i radosnym tłumie weselników. Przez chwilę nie muszę myśleć o niczym poza muzyką wibrującą w kościach. Gdzieś w tłumie tancerzy miga mi czupryna Milana, więc mimowolnie zastanawiam się gdzie zniknął Mykola (wiem, że też dostał zaproszenie - skoro dostało jedno wyrodne dziecko, drugie też musiało). Zaraz jednak odganiam od siebie natrętne myśli i skupiam się na tym co najbardziej lubię w takich uroczystościach: dobrej zabawie. Papa opuszcza mnie po dwóch utworach, gdy dostrzega mamę w ramionach jednego ze swoich braci. Następuje roszada i przez kilka kolejnych minut tańczę ze stryjem. Bogowie mi świadkiem, nie wiem które z nas jest bardziej niezadowolone z tej sytuacji. Gdy tylko melodia dobiega końca kiwam mu oszczędnie głową i uciekam z parkietu, a zaraz potem z ogromnego weselnego namiotu.
Na zewnątrz zapada właśnie zmrok. Ostatnie promienie słońca barwią niebo na krwisty kolor. Powietrze smakuje latem, zielenią i domem. Uśmiechem się mimowolnie. Gdzieś w zasięgu mojego wzroku gromada odświętnie ubranych dzieci prowadzi jakąś niezrozumiałą dla mnie zabawę. Krzyczą i popiskują radośnie goniąc jedno za drugim. Nie mam zamiaru im przeszkadzać. Wycofuję się w stronę pobliskiego lasku, gdzie jak pamiętam pod wielkim dębem można wygodnie przysiąść na ogromnym kamieniu. Muszę ochłonąć po tańcu i bliskości wszystkich krewnych. Przede wszystkim jednak muszę się nacieszyć widokiem rodzinnych stron. Kto wie kiedy znów tu przyjadę?
Stąpam niemal bezszelestnie, nie zdradza mnie pobrzękiwanie biżuterii, którą zdaje się zostawiłam razem z chustą na krześle. Pewnie dlatego nie zauważa mnie od razu. Za to ja dostrzegam go z daleka, siedzącego na tym kamieniu pod dębem. Czułość i niepokój jednocześnie wypełniają moje serce. Jest tutaj by odpocząć tak jak ja, czy może coś się stało? Na próżno próbuję sobie przypomnieć kiedy po raz ostatni spojrzeliśmy sobie w oczy ponad głowami gości. A przecież starałam się cały czas widzieć ich wszystkich. Moje rodzeństwo, moi kochani! Tak bardzo za nimi tęsknię, gdy są daleko...
- Lola? - mówię cicho, nie formując nawet całego pytania. Długo tu jesteś? pytają moje oczy. Wspinam się na kamień i ramieniem obejmuje to szczupłe ciało, te kruche kości, ten chodzący wdzięk. Mój kochany Lola. Przytulam policzek do jego skroni jak zawsze spragniona odrobiny czułości. - Wszystko w porządku? - dodaję po chwili, a moje ciemne oczy czujnie śledzą zmiany zachodzące na tej pięknej twarzy.
Powrót do góry Go down
 
Kijów; lipiec 1996 | Leonid&Ludmila
Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1
 Similar topics
-
» Wieczór Trzech Króli (Anton Valeriev, Zula Lazareva, Lipiec 1996)
» Ludmila Vasilchenko
» Pstro w głowie, lipiec '96 z Timonem
» Złota rączka (Anton Valeriev, Lyov Osokin; czerwiec 1996)
» Leonid


Skocz do:  
Czarodzieje, którzy przeglądają ten temat:
Nie możesz odpowiadać w tematach
Napisz nowy tematSkocz do: