|
| | | Pstro w głowie, lipiec '96 z Timonem | |
|
Sosnowiec, Polska półkrwi 18 lat IX klasa przeciętny Werniks
Pstro w głowie, lipiec '96 z Timonem Czw Wrz 15 2016, 22:35 | | |
MOSKWA, LIPIEC 1996 R.Lubiłam lipiec. Lipcowe dni były na tyle ciepłe, bym mogła już zakładać swoje ulubione sukienki bez obawy, że ktoś uzna mnie za wariatkę, łażącą w zwiewnych materiałach, podczas gdy na zewnątrz jest ledwo dziesięć stopni, ale jeszcze nie na tyle gorące, by gotować się żywcem. Miałam także wrażenie, że przede mną jeszcze mnóstwo wolnych dni, czasu, który mogę zmarnować. Przecież wakacje dopiero się zaczynały! W sierpniu zaś wszystkie chwile uciekały mi przez palce, zupełnie tak, jakby ktoś złośliwie wyrywał przedwcześnie wszystkie kartki z kalendarza. Oprócz lipca lubiłam też Moskwę, a Moskwa w lipcu stanowiła połączenie idealne. Rzadko miałam okazję tu bywać - częściej w Petersburgu, wokół którego kręcił się cały wschodni świat czarodziejów - ale gdy już bywałam, to nie mogłam, po prostu nie mogłam usiedzieć w jednym miejscu. W tym wypadku w tanim, ale schludnym motelu z dala od centrum, w którym zostali matka z ojcem. Aleks też gdzieś wybył, ale tak wcześnie, że nawet nie zdążyłam się z nim pokłócić o to, kto pierwszy idzie do łazienki. Miasto tętniło życiem; po brukowanych uliczkach przechodzili ludzie, najróżniejsi, mugole i czarodzieje, w eleganckich koszulach i ubrudzonych ketchupem koszulkach, z gładko zaczesanymi fryzurami i z nieładem na głowie. Tak wiele indywidualności! Patrzenie na przechodniów, po prostu patrzenie, było aż nadto przyjemne, tak samo jak uczucie ciepłych promieni słońca na twarzy (mama poprzedniego dnia narzekała, że wyskoczy mi jeszcze więcej piegów, ale nie przejmowałam się tym, ba, uważałam, że piegi są nawet całkiem urocze), wiatru na skórze, słyszenie miejskiego gwaru przejeżdżających aut. A im dłużej przebywałam w Moskwie, tym więcej szczegółów zauważałam, tym bardziej interesujące wydawało mi się to miasto, tym barwniejsze. Gdybym mogła, zostałabym na tej moskiewskiej ulicy - może przemieniona w posąg, tak wiele jest ich przecież - i po prostu chłonęła tę atmosferę. Ale nie mogłam. Było w końcu tyle rzeczy do zobaczenia, nie tylko ten kawałek chodnika i pas jezdni. Między innymi do zobaczenia, a raczej odwiedzenia, była księgarnia w dzielnicy magicznej - Bogna w listach ciągle tylko wspominała o pewnej nowo wydanej powieści, podobno bardzo, bardzo dobrej, którą muszę koniecznie przeczytać. A skoro już byłam w Moskwie, to czemu by nie skorzystać i owej książki poszukać? W końcu w drodze na wakacje zawsze trzeba mieć coś interesującego do poczytania. A przed nami było jeszcze trochę kraju do przemierzenia. Mogliśmy zawsze pojechać nad Bałtyk, ale tata sobie wymarzył taki prawdziwy, rosyjski urlop. W końcu z Rosjanami czuł więź. Toż to kraj takich wybitnych jednostek, jak na przykład Lenin. I Stalin. I Stalin. I Stalin Józef. I Lenin. Wymieniłam już Stalina, bo nie jestem pewna? W każdym bądź razie, rosyjskie wakacje musiały być obowiązkowo; w Moskwie byliśmy tylko przejazdem, bo akurat w stolicy dawali koncert jazzowy. Było trudno, ale jakoś ubłagałam rodziców, byśmy zrobili tam przystanek. Na kilka dni, ale zawsze. Weszłam do środka księgarni. |
| | | |
Archangielsk, Rosja brudna 18 lat IX klasa przeciętny Panacea, Świtezianka
Re: Pstro w głowie, lipiec '96 z Timonem Nie Wrz 18 2016, 15:44 | | |
Nie byłem wyjątkiem, który z utęsknieniem wyczekiwał okresu najprawdziwszej laby. Wakacje. Nie trzeba było zamartwiać się egzaminami. Nikt nie wymagał ode mnie tego, żebym wyniósł z tego okresu cenną lekcję. Lenistwo. Kto by tego nie lubił. Starałem się odpoczywać w towarzystwie rodziny, ale wiadomym wręcz było, że przy rodzinie, a szczególnie tej dalekiej która ciekawa była wszystkiego, czego nie powinna być nie dało się w pełni odetchnąć. Czułem się osaczony. Dni leniwie dłużyły się, w towarzystwie wujostwa popalającego fajki – których ja nie mogłem dotykać, w końcu chociaż uchodziłem za rozrabiakę, przynajmniej w latach wczesnej młodości to ciotki ani myślały, aby pozwalać mi na trucie się rakotwórczą nikotyną. Kuzyni na szczęście przymykali na sprawę oczy. Jeden z nich był ode mnie starszy, aż o pięć lat! I to On tak naprawdę czuł się w obowiązku. Jakoby był moim starszym bratem, żeby udzielać mi niezwykle cennych lekcji o tym co w danej chwili wypadało, a czego powinienem się wystrzegać. Sam czasem śmiałem się w duchu z tych wysublimowanych, głębokich przemyśleń. Bo jak można by słuchać mugola który myślał, że prawdziwą Wiedźmę, mógłbym zaczarować przelotnym spojrzeniem? I kwiatami. Dziewczyny z Koldovstoretz nie były takie łatwe. Trzeba było podchodzić do nich z różdżką. A najlepiej dwiema, jedną trzymając w dłoni, drugą w zębach, a w drugiej wolnej chloroform. Udało mi się wyrwać spod skrzydeł tradycjonalistycznej rodziny, pod pretekstem spotkania się w Moskwie ze starymi przyjaciółmi. W rzeczywistości chciałem po prostu przejść się, w rejony magiczne, żeby upewnić się, czy ceny w sklepie ze zwierzętami zmalały. Pamiętam, że zawsze chciałem mieć przy sobie namacalnego towarzysza który nie skrzeczałby, jeśli nie dostałby odpowiedniej ilości ziaren. Musiałoby to być coś stosunkowo cichego. Zastanawiałem się nad szczurem. Ale rosły we mnie obawy, kiedy palcami stukałem o szybkę, za którą bawiły się skoczne gryzonie, że taki towarzysz bardzo szybko stanie się pożywieniem, przynoszących mi listy orłów. A może tak kocię? Prędzej by Ono zjadło mi to co już miałem. A się napatrzeć na nie nie mogłem. Małe. Puchate. Niewinne. A później zmieniały się w diabły, które mogłyby przez sen wydrapać mi oczy. To może wiewiórki co miały trochę więcej sprytu? Chociaż w miejscu, w którym powinien znajdować się ich mózg widniały tylko maleńkie orzeszki, upychane przez uszy. Zagryzałem w niepokoju wargi. I nikt nie był mi w stanie pomóc. Musiałem wybrać sam. A jak tu wybierać kiedy ostatni raz w życiu miało się tylko chomika? Chomika, który zakończył swój krótki żywot na czerwonym kołowrotku. Ojciec nie miał czasu na przyjechanie ze mną, na wybranie ze mną czegoś nie-magicznego. On ciągle pracował. Miło z jego strony, że przynajmniej zorganizował mi wyjazd do Moskwy. Moskwa w lipcu była wspaniała. Fenomenalna. Dziewczyny, w przykrótkich spódniczkach. Towary, których nie widziałem już dawno – sentymentalne chustki, w których wyglądałbym co najmniej jak zniewieściały gej, szukający na targu dorodnych ziemniaków, żeby... Ekhm. Festiwale. Koncerty. O tak. Miasto, STOLYCA. Działo się tu naprawdę dużo. Wydarzenie, o którym wszyscy szumieli, nawet tutaj zbliżało się wielkimi krokami. Ruszyłem się, w kierunku jednego ze nowo otwartych sklepów ze słodyczami, żeby zaopatrzyć się w małą torebeczkę, na wagę, w sławetne fasolki różnorodnych smaków. Sam własnoręcznie dobierałem kolory! Było ich troszkę, w sam raz żeby trafić na coś paskudnego. Włożyłem jedną do ust, a resztę, starannie zwiniętą schowałem do kieszeni w koszuli. A kto by tam zaglądał. Cytryna. Skusiłem się także na księgarnię, ciekawy tego co mogłoby się tam dzisiaj dziać. Czasami zjawiali się tu sławni autorzy, którzy podpisywali książki. Może tym razem też by mi się udało? Rozglądałem się chwilę. Wodziłem wzrokiem po okładkach. Przesuwałem się, trochę w bok do czasu nim nie trąciłem ramieniem rudowłosego dziewczęcia. Wiewióreczko ze sklepu, czy to Ty? Zmrużyłem oczy, kiedy rzucałem w pośpiechu sławetne przeprosiny, a później zaświtało mi w głowie. - Ilona? Ty tutaj? Jak?! - Zdziwiłem się nie na żarty. Obecność kogoś znajomego, mimo wszystko bardzo mnie ucieszyła. - Nie zostałaś w Petersburgu? Czy gdzie Ty tam... w tej Polszy? - Wakacje musiały jej naprawdę służyć. Promienna cera. Starannie – nie, żebym się na tym znał – ułożone włosy. Tylko skóra nadal taka blada. Jakby się ze słońcem skłóciła. |
| | | |
Sosnowiec, Polska półkrwi 18 lat IX klasa przeciętny Werniks
Re: Pstro w głowie, lipiec '96 z Timonem Wto Wrz 27 2016, 18:33 | | |
Spacerowałam między półkami, próbując przypomnieć sobie tytuł tej książki albo choćby jej autora, jednak nic konkretnego nie świtało mi w głowie. Pamiętałam, że to było coś na "T". "Tobolsk"? "Tarantula"? "Tycjan"? "Taran"? Kurde, no. To była jakaś taka dziwna nazwa. "T". "T". "T". Co może być na "T"? "Transcendentalność"? "Tokarz"? "T". "T". "T"... Tymek. To znaczy, nie. To nie był tytuł tej powieści. Po prostu czytając teksty na grzbietach książek pod "T" zagapiłam się tak bardzo, że trąciłam kogoś ramieniem (albo to on mnie, trudno powiedzieć) - naturalnym jest, że w takim wypadku należy osobę poszkodowaną przeprosić, tak nakazuje grzeczność, a ja przecież kulturalna dziewczyna jestem, wiadomo. Podniosłam więc głowę, by wydukać jakieś "sorki pomidorki" czy inne przeprosiny, a tam przed oczami wyrósł mi Timon Baryshnikov we własnej, mierzącej chyba z metr dziewięćdziesiąt osobie. Zawsze był taki wysoki i nietrudno było go zlokalizować na korytarzu, gdy chciałaś podpytać, czy to zadanie z warzelnictwa to na wtorek albo czy psor z zaklęć ma zamiar sprawdzać stopień opanowania ostatniego uroku z podręcznika. Bo i na tym nasza znajomość się kończyła - uczęszczaliśmy razem na zajęcia, ale zwykle nasze rozmowy były krótkie, treściwe i dotyczące lekcji właśnie. Czasem ponarzekaliśmy na to, że nauczyciel od transfiguracji traktuje nasz rocznik jak bandę idiotów albo wymieniliśmy "cześć" na korytarzu. To wszystko. Nigdy nie było mnie i Baryshnikovi po drodze - oprócz przynależności do innych klubów, chodziliśmy na zupełnie różne lekcje dodatkowe. Nigdy jednak w trakcie tych przelotnych pogawędek nie dał mi powodu, by go nie lubić. Nie, żebym wielu osób nie lubiła - trzeba było mi dać naprawdę poważny powód, by się z kimś pogryźć na śmierć i życie - ale jednak było kilka takich person, których nie darzyłam sympatią. Całe szczęście, że Tymek do nich nie należał! — Timon! — ucieszyłam się, posyłając mu od razu właściwy sobie, szeroki uśmiech. Nie spodziewałam się go spotkać w Moskwie i on chyba też nie podejrzewał, że będę tu, a nie w Sosnowcu. — Nie, nie, w Polsce nie. Przyjechaliśmy z rodzicami chwalić Józka Stalina — zażartowałam. — A raczej to ojciec przyjechał, ciągnąc za sobą całą rodzinę, wiadomo. Zatrzymaliśmy się jednak tutaj, bo usłyszałam o tym całym koncercie. Podobno ma być improwizacja jazzowa, więc chciałam tego posłuchać. A ty? Co ty tu robisz? Wizyta u krewnych, wakacje czy też na koncert? I... O! Stanęłam na palcach, wyciągnęłam rękę w stronę powieści akurat na wysokości głowy Tymka i triumfalnym gestem wyciągnęłam z półki książkę, której szukałam - a przynajmniej jej tytuł brzmiał znajomo i wydawało mi się, że o nią chodzi. Sprawdziłam jeszcze pośpiesznie gatunek. Kryminał. A więc się zgadza. — Szukałam jej — wyjaśniłam, klepiąc powieść po niebieskiej okładce — i gdyby nie ty, pewnie bym jej nie znalazła. Chyba urosłeś przez te wakacje! Albo ja zmalałam, ciężko stwierdzić. |
| | | |
Archangielsk, Rosja brudna 18 lat IX klasa przeciętny Panacea, Świtezianka
Re: Pstro w głowie, lipiec '96 z Timonem Pon Paź 03 2016, 12:50 | | |
Uśmiechnąłem się szerzej, kiedy tylko wspomniała o zachwalaniu sławetnego Stalina. Chociaż w żadnym wypadku nie nazwałbym siebie wielkim fanem wspomnianego. O takich poglądach nie dyskutowaliśmy, my młodzi którzy niejednokrotnie skazani byliśmy na wywody rodziców o tym, jaka to ta nasza mateczka Rosja wspaniała. — U mnie? Wszystko naraz. Tyle Ci mogę powiedzieć. Ojciec wysłał mnie na wakacje do rodziny, a sam szwenda się nie wiadomo gdzie wykręcając się tym, że interesy nie pozwalają mu na przebywanie w moim towarzystwie. Kuzynostwo zostawiłem w domu. — Trajkotałem jakby nas gonił czas, jakby nad nami zawisły przerażająco wielkie kłęby, stworzone z ostatniego wybuchu na głównej ulicy. Zdecydowanie Ilona była tym kimś z kim chciało się rozmawiać godzinami. Baryshnikov nie miał zamiaru gardzić jej towarzystwem. Chociaż nie znali się blisko, a On nie mógł powiedzieć na jej temat nic więcej poza tym, że wie jak ma na imię poczuł, że na pewno znaleźliby ze sobą wspólny język gdyby tylko mieli dla siebie trochę więcej czasu. — Słyszałem o tym! Powiem Ci w sekrecie, że zamierzałem się tam wybrać. A skoro i Ty masz na oku ten koncert, może wybralibyśmy się na niego razem? — Czarujące skrzywienie warg numer cztery, charakterystyczne poruszenie brwiami, aby dodać sytuacji odrobiny komizmu, a przy tym nieco nieodpowiednie, uparte zawieszenie wzroku na twarzy rozmówczyni kiedy sięgała dłonią w kierunku książki – Timonie, powinieneś napisać książkę o tym, jak umawiać się na niezobowiązujące randki. Szczęście, że nie widziała go reszta rodziny, kiedy się tak nad Iloną rozczulał jakoby nad kociętami skradając z rąk dziewczęcia książkę, żeby się jej dokładniej przyjrzeć. — A to Ty takie książki czytasz? A co na to rodzice? Ilono... Kto Ci takie herezje podtyka pod nos? — Przewertowałem, aby dodać wiarygodności swoim nieszczególnie znaczącym słowom kilka kartek po brzegi zapełnionych tekstem. Literatura wydawana w twardych okładkach sprawiała, że miało się do niej szczególny sentyment. Ale co mógłby powiedzieć o tym ktoś, kto w Koldovstoretz nie uchodził za szczególnie oczytanego? Umniejszano mu czasem, bo do biblioteki nie chadzał czytywać, a umawiać się na niewinne randki pomiędzy regałami. Nastolatki rządziły się swoimi prawami. Nęciłem Elznerowicz nowo schwytaną zdobyczą, a kiedy w końcu wyłapałem kątem oczu zakładkę wskazującą na gatunek w którym powinna być moja książka. oddałem to co ukradłem. Przychyliłem się nad Iloną, sunąc dłonią w kierunku jej talii którą to zaraz zręcznie wyminął, palcami wygrzebując spomiędzy innych tę jedyną w okładce brązowej, z pozłacanymi literami. — Straszysz. Jak jeszcze trochę urosnę, a Ty zmalejesz to będę Cię musiał szukać z pomocą lupy. — Pokręciłem głową na myśl o tym, że mógłbym jej wtedy na ruchliwej ulicy nigdy już nie znaleźć. — A na ile przyjechaliście? Spieszy Ci się dzisiaj? — Wypytywał. Odsunąwszy się odrobinę, aby nie naruszać zbytnio przestrzeni wpatrzonej weń towarzyszki. |
| | | |
Sosnowiec, Polska półkrwi 18 lat IX klasa przeciętny Werniks
Re: Pstro w głowie, lipiec '96 z Timonem Pon Paź 03 2016, 21:47 | | |
— Rodzice? W Polszy już czeka na mnie egzorcysta — szepnęła konspiracyjnie Ilonka, jakby właśnie powierzała Tymkowi wielką tajemnicę. — Rodzice znają kilku doskonałych egzorcystów. Jakbyś potrzebował namiarów, to wiesz. Mam układy w samym — rozejrzała się szybko wokół, po czym jeszcze bardziej tajemniczo zakończyła: — S o s n o w c u. A powszechnie wiadomo, ze jak w Sosnowcu, to zaczynało się robić groźnie. Za chwilę jednak dziewczyna roześmiała się na tyle wesoło i na tyle głośno, jak w poważnej, moskiewskiej księgarni nie wypada, niszcząc zupełnie całą atmosferę grozy i widma sosnowieckiej wody święconej na rudym warkoczu za czytanie herezyjnych ksiąg. Pocieszać się mogła tym, że Kopernika (którego nazwisko w mugolskiej podstawówce zapisywała jako „Koperek”, ale to bez związku) też uważano za heretyka, a wszyscy wiedzą, jak wielkim człowiekiem był Mikołaj. Wstrzymał Słońce, ruszył Ziemię i takie tam różne. Raczej nie zaczynał od powieści kryminalistycznej (którą to teraz trzymał pan Baryshnikov z uwagą wertował i nie pozwalał Elznerowicz jej pochwycić), ale to zawsze jakiś początek, prawda? Może Ilonka nie zamierzała zmienić światopoglądu wszystkich ludzi na planecie, ale zamierzała zrobić… wiele innych rzeczy. Właściwie jeszcze nie wiedziała, jakich, więc zapobiegliwie uczyła się do egzaminów na uzdrowicielkę – by mieć jakiekolwiek plany na przyszłość, ale równie dobrze mogła polować na lwy i tygrysy (ale na słonie nie, do słoni miała słabość) albo głodować dla muzyki. No, kto wie? — A co do koncer... Umilkła nagle, gdy Timon wykonał nieco nieokreślony ruch ramieniem – jakby chciał sięgnąć w stronę jej talii, ale ostatecznie złapał tylko książkę, która znajdowała się za nią. Niech to szlag, przyrzekłaby, że zrobił to specjalnie! Nieźle biedną Ilonę zdezorientował, która przez chwilę po tym zdarzeniu nie wiedziała, co zrobić i otrząsnęła się dopiero wtedy, gdy nastolatek uratował Elznerowicz odsunięciem się na bezpieczną odległość. — …tu! — Klasnęła żwawo w dłonie, jakby nic się stało. No bo nic się nie stało, nie? Po prostu Tymek miał rentgen w oczach i zobaczył powieść, która stała na półce za ilonkowymi plecami. To się przecież zdarza. To się diagnozuje. To się leczy. Biedny Tymek. — To bardzo chętnie się z tobą wybiorę, bo nie mam towarzystwa. Olek nie lubi jazzu, ojciec słucha tylko Gimnu Sowietskogo Sojuza, a matka tego, co on. Ilonka zgrabnie wyminęła Baryshnikova, mając cichą nadzieję, że podąży za nią do kasy i nie będzie musiała po niego wracać, bo wyglądałoby to trochę głupio, by za książkę zapłacić. Mimo to mówiła dalej, zerkając ciągle w tył: — Zostajemy na kilka dni, a więc dziś nigdzie mi się nie śpieszy. I nie mam też planów na dziś. A ty? Co za subtelna propozycja, Ilonko, pochwaliła się w myślach, niezwykle dumna z tego swojego niesamowicie delikatnego i przekazanego między wierszami zaproszenia, bardzo subtelna. |
| | | |
Archangielsk, Rosja brudna 18 lat IX klasa przeciętny Panacea, Świtezianka
Re: Pstro w głowie, lipiec '96 z Timonem Sro Paź 05 2016, 16:13 | | |
Wspomnienie o słynnym Sosnowcu wywarło na nim nie małe wrażenie. Chociaż zaczął być wraz z momentem, w którym żył już myślą o spektakularnych egzorcyzmach w domowym zaciszu, podejrzliwy w stosunku do Elzenerowicz. — Zgłoszę się do Ciebie i Twojej rodziny czym prędzej! — Zdawać by się mogło, że miała w sobie, w tym swoim małym, złotym serduszku coś co krzyczało „Pozwól mi potrzymać Twoje dziecko w swoim kocyku. Obiecuję, że nie wyślizgnie się z niego na wannę, parapet, a później twardy, metalowy PRLowski próg robiąc przy tym skromne, poczwórne salto w tył z wykopem godnym mistrza.” Młodzieniec musiał podążyć za dziewczyną w kierunku kas. Musiało do tego dojść. Kulminacyjny moment, w którym spotkają się spojrzeniami ze sprzedawcą, a on charakterystycznymi chrząknięciami będzie życzył wszystkiego dobrego w końcu nastąpił. Rozmówczyni miała w trakcie kupna pierwszeństwo, Baryshnikov czekał posłusznie – nigdzie mu się nie spieszyło. Mógł w ten czas przyjrzeć się dokładniej, czy miała przy sobie odliczoną kwotę, czy może nie martwiąc się niczym najzwyczajniej szalała jakby wygrała w loterii życia po moskiewskich dzielnicach za pieniądze rodziców. — Olek byłby pewnie zazdrosny o to, że się wam wkręciłem w miły wieczór. Powiem Ci w sekrecie, że rodziny mają zwyczaj odganiania mnie od koleżanek. — Wymamrotał niejako z rozżaleniem, chociaż nie było ono do końca prawdziwe, bardziej udawane nim nie wzruszył w zrezygnowaniu ramionami, nie mając już sił do wszystkich tych wścibskich braci, kuzynów, ojców którzy na miejscu pocięliby go na drobne kawałeczki. Szczypnął ją delikatnie kiedy płaciła za książkę, w bok. Uśmiechając się głupio, jak gdyby dokonał niemożliwego starał się zachowywać pozory, że to nie on. On o niczym nie wie. Stoi tu sobie grzecznie, rozgląda się na boki. A kiedy przyszła jego kolej nie było miejsca na aprobatę sprzedawczyni. Jedynie jej pogardliwe spojrzenie, kiedy tylko obrócił się do niej plecami, odchodząc w towarzystwie Ilony. — Planowałem co prawda samotne włóczenie się po mieście, ale skoro nadarza się okazja do tego, żeby robić to z Tobą? Grzechem byłoby Ci odmówić. Moskwa jest Ci dobrze znana? A gdybyśmy tak ruszyli się, na spacer po bardziej ustronnych miejscach? — Zachęcał. Subtelności w propozycji było zdecydowanie mniej niżeli w wypowiedzi dziewczyny, aczkolwiek on się tym zbytnio nie przejmował. Mógłby pokazać jej ulubiony most, jezioro w którym zawsze można było znaleźć żywe zielone żabki. A także opuszczony kościółek we wnętrzu którego czasem zbierała się młodzież. Zachowało się tam kilka kolorowych witraży, które na pewno by się jej spodobały. |
| | | |
Re: Pstro w głowie, lipiec '96 z Timonem | | |
|
| | | | |
Similar topics | |
|
| Czarodzieje, którzy przeglądają ten temat: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
|
|
|