- Krycha!
- Co?
- Idź matce po margarynę.
- No Jezuuuu.
Białe buty dawno już nie są białe, żółte kalendarze, ortalionowe kurtki, zerknięcie na swoje odbicie w lustrze, grzywka trochę stoi brzydko, spięta niedbale wsuwką, ale kto tam będzie oglądał, to tylko wypad do osiedlowego. Za blokiem przy trzepaku stoi kilku rówieśników z osiedla.
- Ej Kańka, niezłe musztardówki.
No kurde. Do sklepu jeszcze kawałek, ale za Krychą ciągną się pełne kpin nawoływania kolegów.
- Z czego ci matka te szkła zrobiła? Ze słoików?
Haha o kurwa ale śmiesznie. Kańka palcem poprawia zsuwające się z nosa oprawki ciężkich szkieł. Ma bardzo upierdliwą, podłą krótkowzroczność i bez swoich grubych szkieł prawie niczego nie widzi. Przyrzeka sobie, że gdy tylko będzie starsza (i piękna, kiedyś w końcu musi stać się piękna, prawda?) to sobie kupi soczewki. Powodzenia Krycha, z twoimi -7 dioptrii w każdym oku.
O 17.00 leci Teleexpres, o 17.25 śmiechu warte, w niedzielę o 18.00 jeszcze Doktor Quinn i Krycha siedzi z resztą Kań przed kanapą ogląda tv. Herbata już stygnie, ale to nie szkodzi, na zimno jest lepsza, taka gorzka fuj, doleje się cytryny i jakoś wypije. Albo wyleje.
W serialu postać imieniem Ingrid opowiada o swoich przyszłych dzieciach, kiedy w mieszkaniu rozlega się dźwięk domofonu.
- Tak?
- Dobry wieczór, jest Kańka?
- Która?
- Ta ładniejsza, psze pani.
- MARLENA! DO CIEBIE.
Krysia nawet głowy nie podnosi, wpatrzona w ekran telewizora, nie komentując w duchu, że nawet własna matka ma ją za brzydsze dziecko. Tylko Błażej parska pod nosem, skurczybyk, siedząc na fotelu rozkraczony, jakby miał między nogami dwa arbuzy.
- Japa.
- Hehe, co, brzydkie krysiątko.
- Japa mówię.
- Makabra z tymi twoimi okularami to na pewno widzisz się w lustrze jeszcze wyraźniej, nie masz koszmarów?
- TATO.
- Cicho bądźcie.
Wszystkie dzieci, z wyjątkiem Krystyny urodę i urok najwyraźniej odziedziczyły po magicznej matce, pani Joli Wrońskiej, która popełniłaby szalenie nieakceptowalny mezalians wychodząc za pana Grzegorza Kanię, gdyby nie fakt, że z niej taka Wrońska piąta woda po kisielu. Grzegorz Kania natomiast, nieurodziwy mugol flegmatyk, ogrodnik amator większość swoich wad i zalet przekazał Krystynie, środkowej latorośli. Jedyne co odziedziczyła po mamie to magia najwyraźniej.
Marlena, Błażej, Krystyna, Przemysław i Andżelika. Bardzo ładny zestaw bardzo pospolitych imion. Wszystkie twarde, zgrzyczące, nic więc dziwnego, że Kanie żrą się i gryzą co chwilę. Nie chodzi nawet o to, że Krysia jest w centrum negatywnej uwagi rodzeństwa, tam każdy jest w centrum. I to nie prawda, co się zazwyczaj mówi, że drą koty jak najgorsi wrogowie, ale w razie czego staną za sobą murem. Kanie nie staną za sobą murem. Będą walczyć o pilota w wakacje, a w ciągu roku szkolnego o lepsze miejsce na stołówce, podstawiając sobie nogi, kiedy przypadkiem zobaczą się na korytarzu i pokazywać ordynarne gesty. Przy najbliższych okazjach ośmieszać się nawzajem i nie mieć z tego powodu wyrzutów sumienia. Przy całym tym byciem
Kanią, członkiem małej, acz irytującej i hałaśliwej społeczności, Krysia nie wie zupełnie ile elementów jej charakteru zostało nabytych przez dorastanie w takim środowisku, ale ile to unikaty, które otrzymała od bóstw przy urodzeniu. Ale jest młoda, ma prawo nie wiedzieć, jak się określić. Za to na określenia rodzeństwa zna mnóstwo epitetów.
Krysia ma trochę za bardzo wystające gałki oczne, które za sprawą grubych szkieł sprawiają wrażenie jeszcze większych, trochę za duże przednie zęby z diastemą i metalowym aparatem na stałe, bo za małą ma szczękę aby pomieścić tyle zębów, trochę zbyt płaskie piersi i bardzo przeciętny wzrost. A ten biust to nawet jest często obiektem kpin, że wklęsły, a nie wypukły. Każdego dnia Krysia staje przed lustrem tylko dlatego, że znajduje się ono nad umywalką, nad którą porządnie szoruje zęby. Z bliska widzi swoją twarz, niebrzydką przecież, trochę wręcz nietuzinkową, która wiele jednak traci przysłonięta ogromnymi okularami. Bardzo długo myje zęby, jeszcze dłużej myjąc dłonie, z jakichś powodów mając obsesję, że jeśli nie zmyje dokładnie mydlin z dłoni, zostaną one później na kanapkach. Niedobrze się robi na samą myśl, co? Małe paranoje. A tych, skrzętnie ukrytych mała Kania ma sporo.
W doniczce na parapecie hoduje pomidory, paprykę i mandarynki, z czułością dbając o każdą z roślin, obserwując je czasem z błyszczącym, metalowym uśmiechem. Obok łóżka stoi ukochany, zaczarowany Furby, działający cały czas, uaktywniający się ilekroć Krysia przejdzie obok, który okazał się być jedyną istotą (w dodatku nieożywioną), która wyznała Krysi, jak to ją
me love you.